27.12.2013

Chapter 11


Marc był nad wyraz wyrozumiały. Myślałam, że zacznie wrzeszczeć i ściągać dekoracje, które Patricia usilnie próbowała przymocować do każdego możliwego fragmentu ściany czy też sufitu. Chłopak przyglądał się wszystkiemu ze zrozumiałym dla mnie zdumieniem i kiwał jedynie głową. Próbowałam wydobyć z niego jakieś zdanie, ale na widok swoich kumpli, którzy pili piwo i gadali o piłce, szybko do nich dołączył.
Znalazłam przyjaciółkę chowającą się za wielką szafką w kącie pokoju. Nie wiem co chciała tym osiągnąć, skoro i tak dosięgnie ją sprawiedliwość wcześniej czy później.
- Gadałam z tatą przez telefon. – odrzekła nad wyraz spokojnie, tuż po tym jak wyciągnęłam ją za rękę na kanapę. Spojrzałam na nią zaskoczona i zasugerowałam by kontynuowała. – Mam wrócić do Nowego Jorku, bo moja mama nienajlepiej się ma. Złapała jakiegoś wirusa i leży w szpitalu.
- Żartujesz? – zasłoniłam usta dłońmi.
- Mówię poważnie. Jutro po południu mam samolot.
- Chcesz, żebym jechała z Tobą? – blondynka wzruszyła jedynie ramionami. – Mogę nawet zaraz zamówić bilet, tylko powiedz.
- Jasne, że byłoby mi raźniej, ale ja nie wiem czy ty później wrócę. Chodzi o to, że tata zagroził mi, że to może być dla mnie lot w jedną stronę. – spochmurniała. – Z mamą jest naprawdę kiepsko i chciałabym z nią być, ale z drugiej strony nie chcę zostawiać Barcelony… Ciebie, chłopaków… Wszystko jest takie popieprzone!
- Przecież zawsze możesz tu wrócić. – objęłam ją ramieniem.
- To nie jest takie proste jak Ci się wydaje, Florence. – wiedziałam dobrze, że coś złego dzieje się z Pat, bo nigdy w życiu nie używała mojego pełnego imienia. Zawsze mówiła skrótem, bądź wymyślała coraz co dziwniejsze ksywki.
- Lecę z Tobą. I tak prędzej czy później muszę pogadać z rodzicami. Lepiej zrobić to od razu niż zostawiać wszystko i przesadnie analizować.
- Dziękuję, jesteś najlepszą przyjaciółką pod słońcem. – uściskała mnie mocno i puściła dopiero wtedy, kiedy dosiadł się do nas Alexis.
- Tyyyyyyle miłości! – objął nas obie i zaśmiał się głośno.
Nie wiedziałam jak mam oznajmić Marc’owi, że wybieram się do Nowego Jorku. Sam namawiał mnie, bym porozmawiała szczerze z ojcem i wyjaśniła całą sytuację, ale nie spodziewał się, że wypalę z takim pomysłem z dnia na dzień.
Szukałam go wzrokiem. Kiedy wreszcie dostrzegłam jak pije piwo z Sergi’m, Marc’iem Muniesą i Tello, nie miałam serca mu przerywać. Gadali, śmiali się głośno i wspominali wycieczkę do Chin.

Muzyka wypełniała każdy najmniejszy zakątek domu. Chciałam pobyć sama, a nie mogłam znaleźć nawet pustego kąta, w którym mogłabym się zaszyć choć na pięć minut. Impreza rozkręciła się na dobre, większość była już pijana i tańczyła na „parkiecie” w salonie. Wymknęłam się przez szklane drzwi, które prowadziły do ogrodu i usiadłam nad basenem, który był podświetlony od wewnątrz. Zdjęłam szpilki i zanurzyłam stopy w ciepłej wodzie. Sama nie wiem kiedy minęła północ. Siedziałam z komórką w ręce i zastanawiałam się czy napisać wiadomość do ojca, że wracam, czy zrobić mu niespodziankę. Z przemyśleń wyrwał mnie znajomy dotyk dłoni, które objęły mnie mocno w pasie.
- Wszędzie Cię szukałem. – usłyszałam głos Marc’a. Cmoknął mnie w policzek i usiadł obok mnie. Złapał mnie za rękę i odwrócił się w kierunku domu, z którego dochodził do nas głos Katy Perry. – Jednak ta impreza nie jest katastrofą jak przewidywałem.
- Myślałeś, że nie wypali? Nie znasz możliwości Pat.
- Czemu jesteś smutna? Stało się coś? – dotknął dłonią mojego policzka. Westchnęłam w odpowiedzi i oparłam głowę o jego ramię.
- Jadę jutro do domu. Mama Pat zachorowała i nie mogę jej puścić samej. – chłopak spojrzał na mnie uważnie. – Chcę pogadać z ojcem, a wiem, że to nie będzie łatwa i przyjemna rozmowa.
- Kiedy wracasz? – wzruszyłam jedynie ramionami. – Ale wracasz? Tak?
Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Mój nieprzewidywalny i apodyktyczny ojciec mógł zrobić dosłownie wszystko. Zamknąć mnie w pokoju bez klamek, wysłać na terapię gdzieś na Alaskę, bądź co gorsza do dziadków do Ohio.
- Nie wiem co powiedzieć. Wszystko okaże się jak z nim pogadam. – podniosłam się z miejsca, ale wciąż trzymałam go za rękę. Na moje słowa chłopak puścił moją dłoń i beznamiętnie spojrzał w falującą wodę.
- Czyli istnieje prawdopodobieństwo, że nie wrócisz do Barcelony?
- Zrobię dosłownie wszystko, żeby wrócić. – kucnęłam za nim i objęłam go ramionami. – Nie mogę tego wszystkiego stracić. Zbyt mocno walczyłam o niezależność, by mi ją tak po prostu odebrali. Nie po tym wszystkim.
- Czyli mamy ostatnią noc przed Twoim wyjazdem. Masz na coś ochotę? – spojrzałam w jego oczy, które zabłyszczały w świetle księżyca. Poruszałam znacząco brwiami i poprosiłam go o rozpięcie suwaka w mojej sukience.
Kiedy byłam w samej bieliźnie, która składała się z czarnego biustonosza bez ramiączek i majtek w tym samym kolorze, weszłam po schodkach do wody i podpłynęłam powoli do brzegu. Musiałam przyzwyczaić się do temperatury wody, bo jak się okazało nie była aż tak ciepła, jak wydawało mi się z początku.
Marc zrzucił z siebie koszulkę, później spodnie i wskoczył do wody. Zrobił kilka rundek po basenie i dopłynął do mnie.
- Sam nie wiem czemu nie korzystam częściej z tego basenu. – uśmiechnął się i złapał mnie w pasie. Przyciągnął mnie do siebie i dotknął ustami mojego policzka. Uśmiechnęłam się na delikatną łaskotkę i nakierowałam jego usta na moje.
Kiedy usłyszałam głośniej muzykę wiedziałam, że coś jest nie tak. Ktoś otworzył drzwi prowadzące z salonu do ogrodu i krzyknął, że impreza przenosi się na basen.
- Te, Armani! – krzyknął Alexis w kierunku Marc’a. – Kopsnij po szampana!
Wybuchłam głośnym śmiechem na widok jego bokserek i nie mogłam się opamiętać przez długi czas. Sanchez podpłynął do nas bliżej ze swoim szerokim uśmiechem na twarzy. Bartra był nieźle zbulwersowany, ale dzięki mojej interwencji nie zaczęli się szarpać w wodzie.
Patricia chciała wyszaleć się ostatniej nocy w Barcelonie. Dosyć mocno przesadziła z alkoholem i tańczyła sama wokół basenu. Bałam się, że może się zatoczyć i niepostrzeżenie wpaść do wody, więc ciągle byłam w pobliżu. Koło godziny wsiadłam z nią do taksówki, by odwieźć ją do mieszkania Sofii. Po drodze rozpłakała się na całego i nie mogłam jej tak po prostu zostawić samej. Było mi przykro, że nie spędzę tej nocy z Marc’iem, ale w danej chwili przyjaciółka była ważniejsza. Wysłałam mu wiadomość, na którą mi nie odpisał. Postąpiłam wobec niego nie fair, ale musiałam wybrać pomiędzy płaczącą Pat, która potrzebowała wsparcia, a Marc’iem, którego mogłam spotkać następnego dnia przed wylotem.
Zaraz po przyjeździe do mieszkania ciotki, zamówiłam bilety na lot do Nowego Jorku. Początkowo miałam z tym niemałe kłopoty, bo podobno nie było już miejsc, ale kiedy zadzwoniłam i wypowiedziałam swoje nazwisko, nagle znaleziono miejsce. Wprost spadło z nieba. Nie lubiłam załatwiać niczego przez moje nazwisko, ale gdy nie miałam wyboru, musiałam schować dumę na bok i zagrać rozkapryszoną córkę najbogatszego Hiszpana. Przychodziło mi to bez trudu, bo przez całe życie taka właśnie byłam. Opierałam się głównie na nazwisku i profitach, które z tego tytułu mi przysługiwały. Byłoby mi za to wstyd. Za to jakim byłam człowiekiem, a jakim starałam się być.
*
Uporałam się ze łzami Patricii koło szóstej rano. Miałyśmy niewiele czasu na sen i spakowanie walizek. Wzięłam tylko bagaż podręczny, ale mimo to ważył chyba z tonę. Pat zapakowała większość swoich rzeczy, bo nie była pewna, czy wróci, a nie chciała narażać Sofii na wysyłanie rzeczy przez kuriera.
- Będę tęsknić za tym mieszkaniem. – westchnęła blondynka siadając na oparciu kanapy w salonie.
- Głupia jesteś i tyle! – uderzyłam ją w ramię. – Wrócimy tu najpóźniej za kilka dni. Zrozumiano?
- Gdyby to było takie proste, Flo. – zasłoniła twarz dłońmi próbując ponownie nie wybuchnąć płaczem.
- Jeżeli nie wrócisz to co z Apo? Co z Alexisem i resztą? – kucnęłam przy jej kolanach.
- To „coś” z Apo nie wyjdzie. On wyraźnie zainteresowany jest kimś innym. – odpowiedziała spokojnie. Spojrzałam na nią zaskoczona. – No co się tak patrzysz? Przecież on od początku leciał na Ciebie, a nie na mnie!
- Nie wkurzaj mnie takimi tekstami, Pat. – zagroziłam jej palcem.
- Och, nie bądź śmieszna! Dobrze wiedziałaś jak jest i próbowałaś go mi wcisnąć, ale się nie udało. Bo jak miało się udać jak chłopak na randce myśli o innej?
- I z tego powodu płakałaś przez pół nocy?
- Nie. Martwię się o mamę, o powrót do Stanów… o Alexisa… o Ciebie…
- Czemu niby o mnie? Ze mną wszystko w jak najlepszym porządku. – usiadłam obok niej. – A o Alexisa? Stało się coś?
- Wczoraj po pijaku się z nim… całowałam. Wiem, że to nic wielkiego, ale ja mam wyrzuty sumienia. Uwielbiam go i nie chcę robić mu niepotrzebnych nadziei, bo po południu wracam do domu.
- Dlaczego niepotrzebnych nadziei? Wrócisz tu, zobaczysz.
- A jeżeli nie?
- Wrócimy tu, choćby na siłę. – uściskałam ją mocno.
*
Dokładnie w południe usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi. W progu stał Marc z malutkim bukiecikiem stokrotek.
- Mogę wejść? – spytał po chwili milczenia. Otrząsnęłam się w sekundę i gestem ręki zaprosiłam go do środka. Pociągnęłam go przez salon, w którym siedziała Pat, do mojego pokoju i zamknęłam za nami drzwi. – To dla Ciebie. – wręczył mi kwiatki. Uśmiechnęłam się mimowolnie i odebrałam bukiecik.
- Są prześliczne, dziękuję. – wspięłam się na palcach by pocałować go w policzek.
- Naprawdę musisz jechać? – przytaknęłam głową i wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Kiedy poczułam jego ręce, które mnie jeszcze mocniej przytuliły do siebie.
- Widzimy się niedługo. Obiecuję.
- Odwieźć Was na lotnisko? Jestem samochodem.
- Miałyśmy zadzwonić po taksówkę, ale skoro tak, to chętnie skorzystamy. – uśmiechnęłam się. Miałam wrażenie, że Marc był na mnie niesamowicie zły. Próbowałam jakoś załagodzić sytuację, ale na próżno.
- Nie musisz nawet sprzątać w domu… wrócimy tak szybko, że nawet nie zauważysz kiedy i Pat wypoleruje Ci dom na cacy.
Bartra zaśmiał się pod nosem i oparł podbródek o moją głowę. Tak bardzo nie chciałam się z nim żegnać! Nie wtedy, kiedy zaczynało się nam układać. To takie niesprawiedliwe.

Alexis wpadł do nas pół godziny później. Chciał osobiście się z nami pożegnać, choć nie powiem robił maślane oczy do mojej przyjaciółki. Ona natomiast udawała, że go nie zauważa i traktowała jak powietrze. Kilka razy szturchnęłam ją w bok, by przestała odgrywać szopki. Kiedy ona zaczynała się do niego uśmiechać, on nagle tracił zainteresowanie i tak w kółko.
Byli przekomiczni i właśnie to uwielbiałam w nich najbardziej. Nie wiedziałam jak mam rozumieć słowa Pat o Apo, ale nie chciałam dalej drążyć tematu. To było ponad moje siły. Przed wylotem zadzwoniłam do Louisa, że wylatuję lada chwila do Stanów i zrozumiem jeżeli, bo powrocie nie będzie miał dla mnie miejsca. Powiedział, że zobaczymy, ale nie powinnam nastawiać się na pracę, bo mają urwanie głowy w knajpie i chcąc nie chcąc, będzie musiał kogoś wziąć na moje miejsce. Żałowałam tego, bo naprawdę lubiłam z nimi współpracować. Zawsze wychodziłam z szerokim uśmiechem na twarzy i miałam mnóstwo przygód, których nie zapomnę.
Pożegnanie z ciotką Sof trwało bardzo krótko. Miałam jej tylko obiecać, że będę mieć oko na Patricię i uściskała mnie mocno. Zdziwiłam się, bo zawsze lubiła odgrywać sceny niczym z teatru lub taniej telenoweli. Może po prostu stwierdziła, że nie ma sensu się żegnać, skoro niebawem się zobaczymy? Albo miała mnie gdzieś? Nie, nie. Kochała mnie. Tego akurat byłam pewna jak niczego innego na świecie.
Na lotnisku El Prat panował całkowity chaos. Kto zgubił dziecko, komuś zagubiono bagaż, a jeszcze innemu dziewczyna dała w twarz na dzień dobry. Stałam pomiędzy nimi czekając na swój lot, nerwowo ściskając rękę Marc’a i obserwując co się działo wokół mnie. Pat i Alexis zawzięcie o czym dyskutowali. Gestykulowali, machali, przeklinali. Wywnioskowałam z tego wszystkiego, że moja przyjaciółka wreszcie schowała dumę do kieszeni i znowu dogadywała się z Chilijczykiem.
Marc mnie obserwował. Nic nie mówił, był wyraźnie pochłonięty swoimi myślami i chwilę mi zajęło nim wrócił z powrotem na Ziemię.
- O czym myślisz? – spytałam go i stanęłam naprzeciw niego. Dalej trzymałam go za rękę, ale tym razem złapałam również drugą. – Nie gniewaj się już na mnie. Proszę.
- Wolałbym Cię teraz odbierać z lotniska, a nie czekać na samolot. – odrzekł naburmuszony. – Daj mi od razu znać jak wylądujecie. Ok.? – przytaknęłam od razu głową.
Kiedy usłyszeliśmy kobiecy głos nawołujący pasażerów lotu do Nowego Jorku, wiedziałam, że to już ostatni moment na pożegnanie. Nie chciałam robić scen, po prostu pocałowałam Marc’a w usta i uśmiechnęłam się szeroko. To nie miało być pożegnanie, a jedynie rozłąka na krótki czas.
Wsiadłam do samolotu idąc pod rękę z Pat i zajęłyśmy swoje miejsca w biznes klasie. Wyjęłam od razu książkę, blondynka założyła słuchawki na uszy i przymknęła powieki. Bałam się spotkania z rodzicami, ale raz kozie śmierć.




******************************************************* 

Hej! Trochę namieszałam, ale nie mogę wprowadzać zbyt wielkiej sielanki, prawda?
Święta, święta i po świętach. Po wizycie tabunu gości, został mi bałagan do ogarnięcia, kilogramy do zwalczenia i migrena. Mam nadzieję, że u Was było o niebo lepiej!
Pozdrawiam i do kolejnego :*

3 komentarze:

  1. no jak mogłaś noooo!przecież to wiadome, że Ani Pat ani Flo nie wrócą z Nowego Jorku bo "tatuś nie wypuści"
    Wierzę we Flo i zrobi wszystko by wrócić do Bartry. Muszą być razem!!
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję, że zarówno Flo jak i Pat wrócą. Przecież Bartra oszaleje jak przez tak długi czas nie zobaczy ukochanej. Rozmowa z rodzicami na pewno będzie trudna, ale dziewczyny muszą sobie z tym poradzić, nie widzę innej opcji!
    Czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń
  3. No i czemu mieszasz? Bartra ma być z Flo i koniec kropka. No ale... rodzice zawsze są upierdliwi xd
    Czekam na kolejny ;*

    OdpowiedzUsuń