Marc był nad
wyraz wyrozumiały. Myślałam, że zacznie wrzeszczeć i ściągać dekoracje, które
Patricia usilnie próbowała przymocować do każdego możliwego fragmentu ściany
czy też sufitu. Chłopak przyglądał się wszystkiemu ze zrozumiałym dla mnie
zdumieniem i kiwał jedynie głową. Próbowałam wydobyć z niego jakieś zdanie, ale
na widok swoich kumpli, którzy pili piwo i gadali o piłce, szybko do nich
dołączył.
Znalazłam
przyjaciółkę chowającą się za wielką szafką w kącie pokoju. Nie wiem co chciała
tym osiągnąć, skoro i tak dosięgnie ją sprawiedliwość wcześniej czy później.
- Gadałam z
tatą przez telefon. – odrzekła nad wyraz spokojnie, tuż po tym jak wyciągnęłam
ją za rękę na kanapę. Spojrzałam na nią zaskoczona i zasugerowałam by
kontynuowała. – Mam wrócić do Nowego Jorku, bo moja mama nienajlepiej się ma.
Złapała jakiegoś wirusa i leży w szpitalu.
- Żartujesz? –
zasłoniłam usta dłońmi.
- Mówię
poważnie. Jutro po południu mam samolot.
- Chcesz,
żebym jechała z Tobą? – blondynka wzruszyła jedynie ramionami. – Mogę nawet
zaraz zamówić bilet, tylko powiedz.
- Jasne, że
byłoby mi raźniej, ale ja nie wiem czy ty później wrócę. Chodzi o to, że tata
zagroził mi, że to może być dla mnie lot w jedną stronę. – spochmurniała. – Z
mamą jest naprawdę kiepsko i chciałabym z nią być, ale z drugiej strony nie
chcę zostawiać Barcelony… Ciebie, chłopaków… Wszystko jest takie popieprzone!
- Przecież
zawsze możesz tu wrócić. – objęłam ją ramieniem.
- To nie jest
takie proste jak Ci się wydaje, Florence. – wiedziałam dobrze, że coś złego
dzieje się z Pat, bo nigdy w życiu nie używała mojego pełnego imienia. Zawsze
mówiła skrótem, bądź wymyślała coraz co dziwniejsze ksywki.
- Lecę z Tobą.
I tak prędzej czy później muszę pogadać z rodzicami. Lepiej zrobić to od razu
niż zostawiać wszystko i przesadnie analizować.
- Dziękuję,
jesteś najlepszą przyjaciółką pod słońcem. – uściskała mnie mocno i puściła
dopiero wtedy, kiedy dosiadł się do nas Alexis.
- Tyyyyyyle
miłości! – objął nas obie i zaśmiał się głośno.
Nie wiedziałam
jak mam oznajmić Marc’owi, że wybieram się do Nowego Jorku. Sam namawiał mnie,
bym porozmawiała szczerze z ojcem i wyjaśniła całą sytuację, ale nie spodziewał
się, że wypalę z takim pomysłem z dnia na dzień.
Szukałam go
wzrokiem. Kiedy wreszcie dostrzegłam jak pije piwo z Sergi’m, Marc’iem Muniesą
i Tello, nie miałam serca mu przerywać. Gadali, śmiali się głośno i wspominali
wycieczkę do Chin.
Muzyka
wypełniała każdy najmniejszy zakątek domu. Chciałam pobyć sama, a nie mogłam
znaleźć nawet pustego kąta, w którym mogłabym się zaszyć choć na pięć minut.
Impreza rozkręciła się na dobre, większość była już pijana i tańczyła na
„parkiecie” w salonie. Wymknęłam się przez szklane drzwi, które prowadziły do
ogrodu i usiadłam nad basenem, który był podświetlony od wewnątrz. Zdjęłam szpilki
i zanurzyłam stopy w ciepłej wodzie. Sama nie wiem kiedy minęła północ.
Siedziałam z komórką w ręce i zastanawiałam się czy napisać wiadomość do ojca,
że wracam, czy zrobić mu niespodziankę. Z przemyśleń wyrwał mnie znajomy dotyk
dłoni, które objęły mnie mocno w pasie.
- Wszędzie Cię
szukałem. – usłyszałam głos Marc’a. Cmoknął mnie w policzek i usiadł obok mnie.
Złapał mnie za rękę i odwrócił się w kierunku domu, z którego dochodził do nas
głos Katy Perry. – Jednak ta impreza nie jest katastrofą jak przewidywałem.
- Myślałeś, że
nie wypali? Nie znasz możliwości Pat.
- Czemu jesteś
smutna? Stało się coś? – dotknął dłonią mojego policzka. Westchnęłam w
odpowiedzi i oparłam głowę o jego ramię.
- Jadę jutro
do domu. Mama Pat zachorowała i nie mogę jej puścić samej. – chłopak spojrzał
na mnie uważnie. – Chcę pogadać z ojcem, a wiem, że to nie będzie łatwa i
przyjemna rozmowa.
- Kiedy
wracasz? – wzruszyłam jedynie ramionami. – Ale wracasz? Tak?
Nie wiedziałam
co mam mu odpowiedzieć. Mój nieprzewidywalny i apodyktyczny ojciec mógł zrobić
dosłownie wszystko. Zamknąć mnie w pokoju bez klamek, wysłać na terapię gdzieś
na Alaskę, bądź co gorsza do dziadków do Ohio.
- Nie wiem co
powiedzieć. Wszystko okaże się jak z nim pogadam. – podniosłam się z miejsca,
ale wciąż trzymałam go za rękę. Na moje słowa chłopak puścił moją dłoń i
beznamiętnie spojrzał w falującą wodę.
- Czyli
istnieje prawdopodobieństwo, że nie wrócisz do Barcelony?
- Zrobię
dosłownie wszystko, żeby wrócić. – kucnęłam za nim i objęłam go ramionami. – Nie
mogę tego wszystkiego stracić. Zbyt mocno walczyłam o niezależność, by mi ją
tak po prostu odebrali. Nie po tym wszystkim.
- Czyli mamy
ostatnią noc przed Twoim wyjazdem. Masz na coś ochotę? – spojrzałam w jego
oczy, które zabłyszczały w świetle księżyca. Poruszałam znacząco brwiami i
poprosiłam go o rozpięcie suwaka w mojej sukience.
Kiedy byłam w
samej bieliźnie, która składała się z czarnego biustonosza bez ramiączek i
majtek w tym samym kolorze, weszłam po schodkach do wody i podpłynęłam powoli
do brzegu. Musiałam przyzwyczaić się do temperatury wody, bo jak się okazało
nie była aż tak ciepła, jak wydawało mi się z początku.
Marc zrzucił z
siebie koszulkę, później spodnie i wskoczył do wody. Zrobił kilka rundek po
basenie i dopłynął do mnie.
- Sam nie wiem
czemu nie korzystam częściej z tego basenu. – uśmiechnął się i złapał mnie w
pasie. Przyciągnął mnie do siebie i dotknął ustami mojego policzka.
Uśmiechnęłam się na delikatną łaskotkę i nakierowałam jego usta na moje.
Kiedy
usłyszałam głośniej muzykę wiedziałam, że coś jest nie tak. Ktoś otworzył drzwi
prowadzące z salonu do ogrodu i krzyknął, że impreza przenosi się na basen.
- Te, Armani!
– krzyknął Alexis w kierunku Marc’a. – Kopsnij po szampana!
Wybuchłam
głośnym śmiechem na widok jego bokserek i nie mogłam się opamiętać przez długi
czas. Sanchez podpłynął do nas bliżej ze swoim szerokim uśmiechem na twarzy.
Bartra był nieźle zbulwersowany, ale dzięki mojej interwencji nie zaczęli się
szarpać w wodzie.
Patricia
chciała wyszaleć się ostatniej nocy w Barcelonie. Dosyć mocno przesadziła z
alkoholem i tańczyła sama wokół basenu. Bałam się, że może się zatoczyć i
niepostrzeżenie wpaść do wody, więc ciągle byłam w pobliżu. Koło godziny
wsiadłam z nią do taksówki, by odwieźć ją do mieszkania Sofii. Po drodze
rozpłakała się na całego i nie mogłam jej tak po prostu zostawić samej. Było mi
przykro, że nie spędzę tej nocy z Marc’iem, ale w danej chwili przyjaciółka
była ważniejsza. Wysłałam mu wiadomość, na którą mi nie odpisał. Postąpiłam
wobec niego nie fair, ale musiałam wybrać pomiędzy płaczącą Pat, która
potrzebowała wsparcia, a Marc’iem, którego mogłam spotkać następnego dnia przed
wylotem.
Zaraz po
przyjeździe do mieszkania ciotki, zamówiłam bilety na lot do Nowego Jorku. Początkowo
miałam z tym niemałe kłopoty, bo podobno nie było już miejsc, ale kiedy
zadzwoniłam i wypowiedziałam swoje nazwisko, nagle znaleziono miejsce. Wprost
spadło z nieba. Nie lubiłam załatwiać niczego przez moje nazwisko, ale gdy nie
miałam wyboru, musiałam schować dumę na bok i zagrać rozkapryszoną córkę
najbogatszego Hiszpana. Przychodziło mi to bez trudu, bo przez całe życie taka
właśnie byłam. Opierałam się głównie na nazwisku i profitach, które z tego
tytułu mi przysługiwały. Byłoby mi za to wstyd. Za to jakim byłam człowiekiem,
a jakim starałam się być.
*
Uporałam się
ze łzami Patricii koło szóstej rano. Miałyśmy niewiele czasu na sen i
spakowanie walizek. Wzięłam tylko bagaż podręczny, ale mimo to ważył chyba z
tonę. Pat zapakowała większość swoich rzeczy, bo nie była pewna, czy wróci, a
nie chciała narażać Sofii na wysyłanie rzeczy przez kuriera.
- Będę tęsknić
za tym mieszkaniem. – westchnęła blondynka siadając na oparciu kanapy w
salonie.
- Głupia
jesteś i tyle! – uderzyłam ją w ramię. – Wrócimy tu najpóźniej za kilka dni. Zrozumiano?
- Gdyby to
było takie proste, Flo. – zasłoniła twarz dłońmi próbując ponownie nie
wybuchnąć płaczem.
- Jeżeli nie
wrócisz to co z Apo? Co z Alexisem i resztą? – kucnęłam przy jej kolanach.
- To „coś” z
Apo nie wyjdzie. On wyraźnie zainteresowany jest kimś innym. – odpowiedziała
spokojnie. Spojrzałam na nią zaskoczona. – No co się tak patrzysz? Przecież on
od początku leciał na Ciebie, a nie na mnie!
- Nie wkurzaj
mnie takimi tekstami, Pat. – zagroziłam jej palcem.
- Och, nie
bądź śmieszna! Dobrze wiedziałaś jak jest i próbowałaś go mi wcisnąć, ale się
nie udało. Bo jak miało się udać jak chłopak na randce myśli o innej?
- I z tego
powodu płakałaś przez pół nocy?
- Nie. Martwię
się o mamę, o powrót do Stanów… o Alexisa… o Ciebie…
- Czemu niby o
mnie? Ze mną wszystko w jak najlepszym porządku. – usiadłam obok niej. – A o
Alexisa? Stało się coś?
- Wczoraj po
pijaku się z nim… całowałam. Wiem, że to nic wielkiego, ale ja mam wyrzuty
sumienia. Uwielbiam go i nie chcę robić mu niepotrzebnych nadziei, bo po
południu wracam do domu.
- Dlaczego
niepotrzebnych nadziei? Wrócisz tu, zobaczysz.
- A jeżeli
nie?
- Wrócimy tu,
choćby na siłę. – uściskałam ją mocno.
*
Dokładnie w
południe usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi. W progu stał Marc z malutkim
bukiecikiem stokrotek.
- Mogę wejść?
– spytał po chwili milczenia. Otrząsnęłam się w sekundę i gestem ręki
zaprosiłam go do środka. Pociągnęłam go przez salon, w którym siedziała Pat, do
mojego pokoju i zamknęłam za nami drzwi. – To dla Ciebie. – wręczył mi kwiatki.
Uśmiechnęłam się mimowolnie i odebrałam bukiecik.
- Są
prześliczne, dziękuję. – wspięłam się na palcach by pocałować go w policzek.
- Naprawdę
musisz jechać? – przytaknęłam głową i wtuliłam się w jego klatkę piersiową.
Kiedy poczułam jego ręce, które mnie jeszcze mocniej przytuliły do siebie.
- Widzimy się
niedługo. Obiecuję.
- Odwieźć Was
na lotnisko? Jestem samochodem.
- Miałyśmy
zadzwonić po taksówkę, ale skoro tak, to chętnie skorzystamy. – uśmiechnęłam
się. Miałam wrażenie, że Marc był na mnie niesamowicie zły. Próbowałam jakoś
załagodzić sytuację, ale na próżno.
- Nie musisz
nawet sprzątać w domu… wrócimy tak szybko, że nawet nie zauważysz kiedy i Pat
wypoleruje Ci dom na cacy.
Bartra zaśmiał
się pod nosem i oparł podbródek o moją głowę. Tak bardzo nie chciałam się z nim
żegnać! Nie wtedy, kiedy zaczynało się nam układać. To takie niesprawiedliwe.
Alexis wpadł
do nas pół godziny później. Chciał osobiście się z nami pożegnać, choć nie
powiem robił maślane oczy do mojej przyjaciółki. Ona natomiast udawała, że go
nie zauważa i traktowała jak powietrze. Kilka razy szturchnęłam ją w bok, by
przestała odgrywać szopki. Kiedy ona zaczynała się do niego uśmiechać, on nagle
tracił zainteresowanie i tak w kółko.
Byli
przekomiczni i właśnie to uwielbiałam w nich najbardziej. Nie wiedziałam jak
mam rozumieć słowa Pat o Apo, ale nie chciałam dalej drążyć tematu. To było
ponad moje siły. Przed wylotem zadzwoniłam do Louisa, że wylatuję lada chwila
do Stanów i zrozumiem jeżeli, bo powrocie nie będzie miał dla mnie miejsca.
Powiedział, że zobaczymy, ale nie powinnam nastawiać się na pracę, bo mają
urwanie głowy w knajpie i chcąc nie chcąc, będzie musiał kogoś wziąć na moje
miejsce. Żałowałam tego, bo naprawdę lubiłam z nimi współpracować. Zawsze
wychodziłam z szerokim uśmiechem na twarzy i miałam mnóstwo przygód, których
nie zapomnę.
Pożegnanie z
ciotką Sof trwało bardzo krótko. Miałam jej tylko obiecać, że będę mieć oko na
Patricię i uściskała mnie mocno. Zdziwiłam się, bo zawsze lubiła odgrywać sceny
niczym z teatru lub taniej telenoweli. Może po prostu stwierdziła, że nie ma
sensu się żegnać, skoro niebawem się zobaczymy? Albo miała mnie gdzieś? Nie,
nie. Kochała mnie. Tego akurat byłam pewna jak niczego innego na świecie.
Na lotnisku El
Prat panował całkowity chaos. Kto zgubił dziecko, komuś zagubiono bagaż, a
jeszcze innemu dziewczyna dała w twarz na dzień dobry. Stałam pomiędzy nimi
czekając na swój lot, nerwowo ściskając rękę Marc’a i obserwując co się działo
wokół mnie. Pat i Alexis zawzięcie o czym dyskutowali. Gestykulowali, machali,
przeklinali. Wywnioskowałam z tego wszystkiego, że moja przyjaciółka wreszcie
schowała dumę do kieszeni i znowu dogadywała się z Chilijczykiem.
Marc mnie
obserwował. Nic nie mówił, był wyraźnie pochłonięty swoimi myślami i chwilę mi
zajęło nim wrócił z powrotem na Ziemię.
- O czym
myślisz? – spytałam go i stanęłam naprzeciw niego. Dalej trzymałam go za rękę,
ale tym razem złapałam również drugą. – Nie gniewaj się już na mnie. Proszę.
- Wolałbym Cię
teraz odbierać z lotniska, a nie czekać na samolot. – odrzekł naburmuszony. –
Daj mi od razu znać jak wylądujecie. Ok.? – przytaknęłam od razu głową.
Kiedy
usłyszeliśmy kobiecy głos nawołujący pasażerów lotu do Nowego Jorku,
wiedziałam, że to już ostatni moment na pożegnanie. Nie chciałam robić scen, po
prostu pocałowałam Marc’a w usta i uśmiechnęłam się szeroko. To nie miało być
pożegnanie, a jedynie rozłąka na krótki czas.
Wsiadłam do
samolotu idąc pod rękę z Pat i zajęłyśmy swoje miejsca w biznes klasie. Wyjęłam
od razu książkę, blondynka założyła słuchawki na uszy i przymknęła powieki. Bałam
się spotkania z rodzicami, ale raz kozie śmierć.
*******************************************************
Hej! Trochę
namieszałam, ale nie mogę wprowadzać zbyt wielkiej sielanki, prawda?
Święta, święta i po
świętach. Po wizycie tabunu gości, został mi bałagan do ogarnięcia, kilogramy
do zwalczenia i migrena. Mam nadzieję, że u Was było o niebo lepiej!
Pozdrawiam i do
kolejnego :*
no jak mogłaś noooo!przecież to wiadome, że Ani Pat ani Flo nie wrócą z Nowego Jorku bo "tatuś nie wypuści"
OdpowiedzUsuńWierzę we Flo i zrobi wszystko by wrócić do Bartry. Muszą być razem!!
Pozdrawiam :*
Mam nadzieję, że zarówno Flo jak i Pat wrócą. Przecież Bartra oszaleje jak przez tak długi czas nie zobaczy ukochanej. Rozmowa z rodzicami na pewno będzie trudna, ale dziewczyny muszą sobie z tym poradzić, nie widzę innej opcji!
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny!
No i czemu mieszasz? Bartra ma być z Flo i koniec kropka. No ale... rodzice zawsze są upierdliwi xd
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny ;*