30.07.2013

Chapter 1. ¡Viva Barcelona! Visca Catalunya!


Lot z Nowego Jorku do Barcelony był opóźniony o prawie godzinę. Siedziałyśmy jak na szpilkach i nerwowo stukałyśmy paznokciami o oparcie drewnianych krzeseł w poczekalni. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, a serce waliło mi jak oszalałe. Miałam wrażenie, że w każdej chwili na lotnisko może wpaść ojciec i pokrzyżuje nam plany.
- Daję słowo, zaraz umrę. – jęknęła Pat ściskając uchwyt swojej torebki. – Jeszcze chwila i eksploduje mi głowa!
- Zaraz przejdzie ta nawałnica i wystartujemy. – uśmiechnęłam się pocieszająco, choć w głębi duszy byłam przerażona.
Nerwowo spoglądałam na zegarek i kiedy wybiła godzina 23:04 usłyszałam głos zapowiadający nasz samolot. Zerwałyśmy się z miejsca i dosłownie przebiegłyśmy przez bramki. Nie mogłam jeszcze odetchnąć z ulgą, ale cieszyłam się jak małe dziecko.
Całą drogę do Barcelony przespałyśmy i prawdę powiedziawszy na całe szczęście, bo co innego mogłyśmy robić przez tyle godzin lotu? Kiedy się obudziłam podchodziliśmy do lądowania na El Prat. Ściskałam dłoń Pat, która aż piszczała z podekscytowania, ja natomiast zachowałam zdrowy rozsądek. Nie mogłam cieszyć się zbyt szybko, bo równie dobrze mogłam spodziewać się widoku ojca na lotnisku. Wszystko było możliwe.
Odebrałyśmy nasze walizki i podeszłyśmy do taksówki. Trochę odzwyczaiłam się do mówienia po hiszpańsku, bo przez ostatnie lata mieszkałam w Nowym Jorku i język angielski stał się tym, którego używałam przez praktycznie cały czas. Szybko jednak przestawiłam się i przekazałam kierowcy adres cioci Sofii.
Sofia Pérez Marcote, bo tak właśnie nazywała się siostra mojej mamy, posiadała mieszkanie w La Ribera, czyli praktycznie na Starym Mieście Barcelony. Chwaliła sobie to miejsce, bo było bardzo modne jeśli chodzi o eleganckie restauracje czy sklepy, ale z drugiej strony miała serdecznie dość wycieczek i tego typu rodzaju kolonii, które zakłócały jej spokój. A ta kobieta potrafiła się wściekać jak nikt inny!
Na weselu moich rodziców urządziła prawdziwe przedstawienie. Prawdziwa Hiszpanka z krwi i kości.
- Flo? Na litość boską, co Ty tu robisz? – wrzasnęła w progu. Zagestykulowała teatralnie dłońmi i wciągnęła mnie za ramiona do środka.
- Cześć ciociu. Kiedy to ostatni raz się widziałyśmy? – zaśmiałam się nerwowo i  zamachałam dłonią, żeby do mieszkania weszła Pat, która nadal stała za drzwiami z przerażoną miną.
- Pięć na pewno. Ale wyrosłaś! – spojrzała na mnie badawczo. – Piękna jak ciocia! – uściskała mnie mocno. – Co Cię do mnie sprowadza moja droga? Stało się coś?
- Napisałam Ci maila tydzień temu… - zmrużyłam oczy.
- Maila? – zaśmiała się głośno. – Nie kupiłam laptopa od czasu, kiedy wyrzuciłam go przez okno, bo zobaczyłam zdjęcia Federico na facebooku z jakąś cizią. Czyli… - zaczęła liczyć na głos. - …będzie trzy miesiące.
- I nie przeczytałaś wiadomości? – złapałam się za głowę. – Napisałam, że przyjeżdżamy, żebyś nie mówiła nic rodzicom… o niczym nie wiesz?!
- Kochanie, powiedziałabym gdybym wiedziała. Nie jestem w sieci od jakiegoś czasu, więc naprawdę nie przeczytałam Twojego maila.
- Ale nie gniewasz się…? – uniosłam jedną brew do góry.
- Ależ skąd! Spędzicie u mnie wspaniałą przerwę międzysemestralną!
Wymieniłam badawcze spojrzenia z Pat, która nie wiedziała co ma powiedzieć. Chyba po raz pierwszy w życiu.
- Ciociu… chodzi o to, że wyniosłyśmy się ze Stanów. – zaczęłam po chwili.
- Jak to? – zaśmiała się głośno. – Florence Ortega Pérez, mów natychmiast co się stało.
- Może wejdziemy do salonu? Nie będziemy chyba rozmawiać w korytarzu. – uśmiechnęłam się szeroko próbując rozładować choć trochę atmosferę.
Usiadłam razem z Pat na kanapie, a ciocia naprzeciwko nas z nietęgą miną. Wyraźnie było widać, że jest podenerwowana, więc wolałam jakoś załagodzić sytuację, niż oberwać od niej talerzem czy kubkiem. A gdy się wściekała rzucała wszystkim. Dosłownie.
- Ciociu… - zaczęłam niepewnie.
- Mów mi Sof, to „ciociowanie” mnie postarza. – burknęła.
- Ok, Sof. Posłuchaj… wiesz jaki jest mój ojciec, prawda? – przytaknęła od razu i wykrzywiła usta w grymas. – Nie mogłam dalej żyć pod kloszem, bo czułam, że się dosłownie duszę. Musiałam wyrwać się ze Stanów, bo chcę zacząć wszystko tutaj na nowo.
- Jak to sobie wyobrażasz?
- Pomieszkamy u Ciebie przez jakiś czas, a potem coś wynajmiemy. Będę musiała znaleźć pracę, bo gdy ojciec dowie się, że zniknęłam automatycznie zablokuje mi kartę kredytową. Wybrałam trochę gotówki, ale wiesz jak szybko pieniądze się rozchodzą.
- Wystarczy kupić jedną parę szpilek i już nie ma wypłaty!
- Otóż to. – przytaknęłam. – Zależy mi na tym, żebyś nas kryła. Kiedy zadzwoni tata, powiedz, że nie ma nas tutaj. Proszę, nie kontaktuj się z mamą.
- Dlaczego miałabym to zrobić? Nie rozmawiałam z nią od lat. Jestem czarną owcą rodziny.
- Nie Ty jedna. – westchnęłam pod nosem. Brunetka uśmiechnęła się szeroko i po chwili zaśmiała się głośno.
- W sumie to czemu nie. Zostańcie tu ile chcecie, ale mieszkanie mam niewielkie, a wy nie przywykłyście do takich standardów.
- Ciociu… tzn. Sof, jest tu idealnie.
- Pani Sof, jestem naprawdę wdzięczna, że mogę tu być. Nowy Jork to duże miasto, a mimo to nie mogłam się tam czuć swobodnie. Kiedy tu weszłam… od razu poczułam się jak w domu. – ciocia podeszła do Pat i mocno ją uściskała. Słowa przyjaciółki wywołały potok łez z oczu Sof, która łkała siedząc pomiędzy nami.
- I co ja mam z Wami począć? – wytarła chusteczką mokre policzki. – Chyba musimy się napić.
- Koniecznie! – krzyknęłam niemal równocześnie z Pat.

Ciotka zaprowadziła nas do jednego z pubów, w którym po prostu chce się przebywać i nigdzie nie wychodzić. Było w nim nadzwyczaj przytulnie, a to za sprawą wyposażenia jak w latach ubiegłego stulecia. Zero nowoczesności (oczywiście prócz najrozmaitszych sprzętów kuchennych, ekspresów do kawy itp.), miękkie loże, przytulne kąciki, w których mogli spotykać się zakochani.
- Co pijecie? – zapytała Sofia przeglądając kartę z alkoholami. – Może wezmę butelkę wina?
- Jestem jak najbardziej za. – przytaknęłam. Ciocia podeszła do lady, za którą stał nieziemsko przystojny brunet i złożyła zamówienie.
- Znasz go? – zwróciłam się do niej zaraz po jej powrocie. Sprawiła wrażenie jakby znała go od lat i gawędziła aż miło.
- To Louis, mieszka w mojej kamienicy. Dokładnie piętro nade mną, a teraz nad nami. – uśmiechnęła się. – Jest przemiły i dobrze wychowany, ten bar jest jego własnością.
- Może pogadałabym z nim później czy nie ma jakiejś wolnej posady. Bo tutaj jest naprawdę świetnie. – rozejrzałam się dookoła. Przy stolikach i w lożach siedzieli praktycznie sami zakochani.
- Nie ma problemu. Lou! – krzyknęła i machnęła ręką, by przystojny właściciel do nas podszedł.
- Już chcesz rachunek? Nawet nie napiłyście się wina. – zauważył od razu. Spojrzał to na mnie, to na Pat i uśmiechnął się przyjaźnie. – Jestem Louis. – podał mi rękę, którą od razu uścisnęłam. Pat zatrzepotała rzęsami i uśmiechnęła się szeroko do nowego znajomego.
- To Florence, moja siostrzenica i Patricia jej przyjaciółka. Dziewczyny są ciekawe czy nie masz tu jakiejś wolnej posady. Przyjechały ze Stanów i chciałyby u nas trochę pomieszkać.
- O, ze Stanów? – usiadł obok mnie. – Wiecie co, póki co potrzebuję jednej kelnerki, bo Milena chce iść na urlop macierzyński. Nie wiem czy to by którąś z was ratowało.
- Jestem chętna! – ubiegłam przyjaciółkę, która chciała krzyknąć to samo. – Jak na sam początek życia w Barcelonie to ta praca jest chyba w sam raz.
- Myślę, że później może mi się coś zwolnić, bo jest dopiero marzec, a przed wakacjami wiele ludzi idzie na urlopy, więc za jakiś czas druga koleżanka może pytać się o pracę. – uśmiechnął się do Pat, która nie kryła rozczarowania.
- W takim razie musimy obgadać szczegóły naszej współpracy, ale to chyba później. – upiłam trochę wina z kieliszka. – Jest tu naprawdę wspaniale.
- Dziękuję… to nie tylko moja zasługa, ale i projektanta wnętrz, który zrobił z tego miejsca perełkę.
- Widać, że gościu znał się na rzeczy. A mówię to naprawdę poważnie, bo studiuję… a raczej studiowałam projektowanie wnętrz.
- Zrezygnowałaś? – zaciekawił się od razu.
- Przyjechałam tutaj i tak jakoś wyszło. – ciocia i Pat spoglądały na nas z zaciekawieniem. – Macie coś do powiedzenia? – spojrzałam na dwójkę siedzącą naprzeciwko mnie.
- Ależ skąd, Flo.
- A Ty, Sof, czym się zajmujesz? Rodzicie mi nigdy nic o Tobie nie mówili. – zagaiłam po chwili krępującej ciszy. Siedziałyśmy dalej w pubie i piłyśmy kolejną butelkę wina, którą osobiście przyniósł nam Louis.
- W życiu zajmowałam się wieloma zawodami… teraz jestem tak jakby asystentką prezesa klubu, tutaj w Barcelonie.
- Jakiego klubu? – zainteresowała się razu Pat.
- FC Barcelony. To taka nudna robota… przeglądam papiery, umawiam na spotkania, odbieram jego telefony, bukuje bilety…
- Masz do czynienia z piłkarzami? – podskoczyła blondynka.
- Jasne. Z wieloma się przyjaźnie… wielu z nich mogłoby być moimi synami, ale cóż. Wezmę was kiedyś na mecz, to jest dopiero super przeżycie.
- Bardzo chętnie. – zgodziłam się od razu.
- Jutro grają mecz towarzyski, więc bez problemu załatwię bilety. Sandro nie może mi odmówić w niczym. – zatrzepotała rzęsami.
Wszystko nagle stało się jasne. Sof sypiała ze swoim szefem i zachowała posadę tylko dlatego, żeby mogła być na każde jego skinienie palca. Jemu o oczywiście odpowiadało, jej najwyraźniej też.
Późnym wieczorem wróciłyśmy do mieszkania w towarzystwie Louisa. Pożegnał się z nami, wcisnął mi w dłoń karteczkę z jego numerem telefonu, abym zadzwoniła w sprawie pracy i wybiegł piętro wyżej, a my weszłyśmy pod nr 13.
Sof zagospodarowała dla nas pokój gościnny, a sama zaszyła się w swojej sypialni. Trochę przesadziłyśmy z alkoholem i ledwo kontrolowałyśmy się, aby nie upaść na podłogę. Nie ma to jak huczne przywitanie!

Obudziłam się z wielkim bólem głowy. Znalazłam w swojej kosmetyczce jakieś proszki przeciwbólowe, a w kuchni butelkę wody. Popiłam tabletkę solidnym łykiem cieczy i usiałam na krześle przy stole.
- O, już wstałaś! – do kuchni weszła Sof z szerokim uśmiechem na twarzy. Wyglądała obłędnie, a daję słowo, że wypiła poprzedniego wieczoru więcej ode mnie. Idealny makijaż i kok, który podkreślał jej nieskazitelne rysy twarzy. Błękitna koszula z długim rękawem wpuszczona do ołówkowej spódnicy, która eksponowała jej wydatny latynoski tyłek. Wyglądała jak niegrzeczna sekretarka.
- Idziesz do pracy? – przytaknęła głową i wyjęła z lodówki coś do jedzenia. – Pat śpi jak zamordowana i pewnie obudzi się dopiero wieczorem.
- Chcesz ze mną pójść? Będzie Ci się nudzić, ale zawsze to lepsze niż siedzenie tutaj i patrzenie w sufit.
- A mogę? – podskoczyłam na krześle. Wtedy zdałam sobie sprawę jak bardzo bolała mnie głowa. Faktycznie potrzebowałam się czymś zająć, żeby tylko nie siedzieć w zamkniętych czterech kątach.
Sof poczekała na mnie aż się przebiorę i wyszłyśmy razem z mieszkania. Zostawiłam na szafce przy łóżku krótką notkę do Pat, że wychodzę i wsiadłam do czerwonego mini coopera ciotki.
Miałam na sobie krótkie postrzępione dżinsowe spodenki, które jak stwierdziła Sof zawróciłyby niejednemu w głowie i szarą naciągniętą koszulkę z nadrukiem czarnej gwiazdki. Niespecjalnie się malowałam, ale pomalowałam rzęsy i zniwelowałam worki pod oczami. Włosy przeczesałam i popsikałam się delikatnie perfumami.
Samochód ciotki był mały, ale strasznie zadziorny. Czułam się w nim jak w samochodzie rajdowym, gdy ciotka naciskała pedał gazu. Gnałyśmy po barcelońskich uliczkach i ze śmiechem na ustach zaparkowałyśmy na parkingu podziemnym.
Sof wprowadziła mnie do środka i załatwiła plakietkę z napisem „gość”. Pomagałam jej segregować jakieś dokumenty i przy tym miałyśmy doskonałą okazję do nadrobienia zaległości w plotkowaniu.
Biurko cioci znajdowało się w wielkim holu na samym szczycie wielkiego budynku, w którym znajdowały się biura wszystkich szych, dyrektorów i zarządców klubu. Oczywiście honorowy gabinet zajmował prezes, który otrzymał największe pomieszczenie i to dokładnie na samej górze, oczywiście z najlepszym widokiem z okien.
- Mógłbym Cię prosić na chwilę…? – z gabinetu wyłonił się starszy mężczyzna o troszkę przysiwianych włosach, w garniturze i z zawzięciem czytający jakieś dokumenty. Na mój widok przystanął na chwilę i przyjrzał mi się uważnie. – Mamy stażystkę?
- Nie, nie. To moja siostrzenica, Florence. – brunetka uśmiechnęła się szeroko na widok szefa. – Mam nadzieję, że nie ma Pan nic przeciwko, że posiedzi sobie chwilę u nas.
- Ależ skąd. Mógłbym Cię prosić o kawę?
- Oczywiście. Już robię.
Prezes zniknął za drzwiami swojego gabinetu, a ja patrzyłam szeroko otworzonymi oczami na ciotkę.
- Co to było? – pisnęłam zajmując jej fotel.
- Co, co? To? To Sandro Rosell. Prezes.
- Tak, domyśliłam się… macie romans?
- Co? – zaśmiała się głośno. – Sandro ma żonę… - spiorunowałam ją wzrokiem. – No dobra, od czasu do czasu…
- Sof!
- Mówiłam Ci, że nie jestem święta.
- Ja też nie jestem, ale on? Stać Cię na coś lepszego. – westchnęłam głośno. – On ma z 60 lat.
- Nie przesadzaj, ma niecałe 50. Czasami się spotykamy, to nic zobowiązującego. Skup się na pracy, bo będziesz siedzieć na przerwie obiadowej i segregować te papiery.
Dokładnie piętnaście minut później Sofii otrzymała telefon o niespodziewanej konferencji prasowej kilku piłkarzy. Powiadomiła o tym swojego szefa i razem zjechaliśmy na parter. Mogłam wejść do środka, tylko i wyłącznie dlatego, że konferencja zorganizowana była dla dziennikarzy i praktycznie nikt nie domyślał się kim byłam. Zdjęłam plakietkę z napisem „gość” i usiadłam obok jakiegoś dziennikarzyny z notesem w ręce. Byłam podekscytowana widokiem wchodzących piłkarzy. Byli zdecydowanie przystojniejsi niż przypuszczałam. Od razu złapałam kontakt wzrokowy z jednym z nich i nie mogłam powstrzymać się od zawadiackiego uśmiechu. 


*************************************************
 Hej!!! Już dziś wielki mecz :-) Nie mogę się go doczekać! Zwłaszcza, że powołany został Marc i w obecnej chwili znajduje się na drugim końcu pięknej Polski! Szkoda, że jestem dokładnie po drugiej stronie kraju, ale trudno ;-) Ciekawe jak zaprezentuje się Neymar Jr. Hmmm też będziecie oglądać? ;-)
Pozdrawiam i do nast. rozdziału!

Update: (1.08) Hej! Wiadomą rzeczą jest, że były trener Barcelony, Tito, zmaga się z nawrotem choroby nowotworowej. Dumakatalonii.pl organizuje akcje, tzn. chce zamówić opaski na rękę, które mają na celu pokazanie naszego wsparcia trenerowi i wszystkim osobom chorym na raka. Koszt to 7 zł. Myślę, że to dobra i potrzebna inicjatywa. Oczywiście jedną sobie zamówiłam, ale by akcja wypaliła musi nas być 500 - więc jeśli ktoś jest chętny to polecam!

23.07.2013

Prolog


Wychowałam się w zupełnie innym świecie niż dzieci w moim wieku. Mój dom przypominał pałac, którego strzegło mnóstwo ochroniarzy, wszędzie widniały kamery, które monitorowały każdy, nawet najmniejszy ruch na naszej ogromnej posesji. Wszystko miało zapewnić mi bezpieczeństwo, o które dbał mój nadopiekuńczy ojciec, miliarder. Czułam się jakbym żyła w klatce, z której chciałam się wreszcie wyrwać. Miałam wszystko: pieniądze, wpływowych przyjaciół, luksus o którym można było sobie tylko pomarzyć. Czy chciałabym zamienić się z kimś choć na jeden dzień? Zdecydowanie tak!
Drzewo genealogiczne mojego rodu było strasznie zagmatwane i rozgałęziało się na wszystkie możliwe strony. Tata, który większość swojego życia spędził z Rosalią Merą, rozwiódł się w latach osiemdziesiątych, kiedy na świat przyszła moja starsza siostra Marta. Owoc z nieprawego łoża. Z pierwszego małżeństwa narodziła mu się dwójka pociech, a mianowicie Sandra i Marcos, z którymi zawsze utrzymywałam kontakt, ale na dystans. Musieliśmy dzielić się ojcem. Mimo to, że dzieliło nad dwadzieścia lat różnicy, wciąż byli zazdrośni. Ojciec, Amancio Ortega współzałożył firmę Zara, która odnosiła wielkie sukcesy na całym świecie. Nic dziwnego, że miał wielkie powodzenie u kobiet, a mimo że coraz bardziej się starzał. Kiedy ja przyszłam na świat miał dokładnie 54 lata. Nie przeszkodziło mu to żyć z moją matką, Florą (po której zresztą odziedziczyłam imię: Florence) na kocią łapę przez przeszło dziesięć lat. W 2001 roku wzięli huczny ślub, na który zaprosili same znaczące szychy z całego świata. Jako jedenastoletnia dziewczynka nie bardzo interesowałam się tym całym zamieszaniem wokół mojego ojca. Raczej byłam z boku i obserwowałam jedynie jak przeróżni zamożni obywatele tego świata próbują przypodobać się najbogatszemu Hiszpanowi, który wciąż był moim ojcem. Tym samym, który zabierał mnie do wesołego miasteczka, kupował lody i udawał, że jest koniem bym mogła skakać na jego plecach i wypełniać śmiechem wielki i prawie pusty dom.
Mówiąc o domu, miałam ich kilka. W Nowym Jorku, Miami, Meksyku, Madrycie i Sydney. W każdym mogłam przebywać ile tylko chciałam, a to za sprawą szeregu nianiek, które praktycznie nie odstępowały mnie na krok.
Marta była starsza ode mnie o dziesięć lat i całkowicie podporządkowała się pracy u ojca. Kiedyś miała przejąć jego interesy i bacznie obserwowała wszystkie transakcje i pomagała ojcu w przeróżnych wyborach. Mnie to w ogóle nie interesowało. Ba! Miałam serdecznie dość nieustannej fascynacji ojca swoją firmą i dążenia do zdobycia jeszcze większej ilości pieniędzy przez niego samego i zarząd firmy.
Raczej byłam czarną owcą. Imprezy? Alkohol? Chłopcy? Absolutnie tak. Wymykałam się z domu, uciekałam ochroniarzom, którzy wiele razy zanosili mnie na barana z drugiego końca miasta do domu. Właśnie dlatego się buntowałam. Nie chciałam być podporządkowana nikomu. Chciałam być wreszcie niezależna. Czy to zbyt wiele?
Ślub mojej siostry odbył się dokładnie w moje dwudzieste urodziny. Nie mogłam powiedzieć, że nie znosiłam Sergia, wybranka Marty, ale zdecydowanie za nim nie przepadałam. Był strasznie zadufany i zarozumiały, a przy tym celebrował to, że pochodził z hiszpańskiej rodziny królewskiej i podkreślał to na każdym kroku. Niespecjalnie preferowałam z nim rozmawiać, ale kiedy już musiało dojść do kontaktu to praktycznie skupiał się tylko i wyłącznie na sobie i jeździe konnej, która połączyła nowożeńców. Uwielbiali konie i gdyby tylko mogli to mieliby ich jak największą ilość. Jedynym plusem mojego szwagra było to, że lubił zwierzęta.
Wesele spędziłam z tyłu z moją najlepszą przyjaciółką Patricią, która przemycała nam alkohol z drugiej sali. Razem studiowałyśmy w Nowym Jorku i nie wyobrażałyśmy sobie, że mogłybyśmy być osobno. Byłyśmy zupełnie inne i może właśnie to sprawiało, że się doskonale uzupełniałyśmy i rozumiałyśmy, nawet bez słów. Pat była kuzynką Sergia, dlatego też  miałyśmy zawsze okazję by wszystkie spotkania rodzinne spędzać właśnie razem.
- Spakowałaś się? – zmrużyła oczy i odstawiła na bok butelkę tequilli.
- Już tydzień temu. – odpowiedziałam. Planowałyśmy naszą ucieczkę do Europy od dobrych kilku miesięcy, ale za każdym razem nam nie wychodziło. Albo rezygnowała Pat, albo ja… albo ktoś nas nakrywał. Różnie bywało. Teraz byłyśmy pewne jak nigdy, że to jest idealny moment, by zwiać. Przecież nikt nie będzie nas szukać na ślubie Marty i nie będzie nas podejrzewać o ucieczkę. Prędzej pomyśleliby, że znudziło nas wesele i wyskoczyłyśmy na inną imprezę w okolicy, bo z tego właśnie byłyśmy znane.
Teraz albo nigdy. E-mail do cioci Sofii wysłany z wiadomością, że ją odwiedzamy. Nie było mowy o piśnięciu nawet słówka osobom postronnym. Nikt nie mógł o tym wiedzieć. Byłyśmy zdecydowane i gotowe by porzucić dotychczasowe życie.
Dwudzieste urodziny to idealny moment, by zacząć życie na własny rachunek. Bez troskliwych rodziców, bez siostry, bez nikogo.
Ja, Patricia i dwa bilety na lot Nowy Jork-Barcelona.
To przecież musiało się udać.

____________________________
Nie wierzę, że właśnie to dodałam… ale chyba odnalazła mnie wena, ale to pisania czegoś nowego! Nie wiem co wymyślić na hermosa—soledad, a tutaj mogłabym pisać i pisać!
Mam nadzieję, że choć odrobinkę się Wam spodobało i napiszecie w komentarzu wasze opinie. Bardzo mi na tym zależy, bo to prolog, a wiecie jak bywa. Jeżeli chcecie być informowani to piszcie, nie ma żadnego problemu! ;-)
Normalnie nie wierzę… mam nowego bloga :D