29.08.2013

Chapter 5


Na całe szczęście nie trzymałam niczego w dłoniach co mogłoby upaść i roztrzaskać się na milion małych kawałeczków. Upadła mi jedynie ścierka, którą wycierałam bar, co wybiło mnie z rytmu pracy.
Marc opierał się dłońmi o bar i przyglądał mi się uważnie, czekając na to, aż go zauważę. Przecież zauważyłam go od razu! Jak mogłabym tego nie zrobić? Jego nie da się nie zauważać. To niewykonalne.
- Pracujesz tu? – zwrócił się do mnie ponownie. Kiwnęłam głową i podniosłam ścierkę. Czułam, że piłkarz podąża za każdym moim ruchem i to naprawdę mnie dezorientowało. Byłam zażenowana, ponieważ doskonale zdawałam sobie sprawę, że zeszłej nocy zaszło pomiędzy nami do czegoś czego chciałam, ale nie będąc pod wpływem "niespodzianki" Thiago. Gdyby do tego doszło w normalnych warunkach, to prawdopodobnie nie miałabym niczego przeciw, ale w takim przypadku czułam się jedynie zawstydzona.
- Dziś jest mój pierwszy dzień. – odpowiedziałam po chwili. Apolinar obserwował nas z wyraźnym zaciekawieniem. Był przyzwyczajony do widoku piłkarzy, ale nie spodziewał się, że mogłam ich znać osobiście. Cóż, w zasadzie to mógł się domyślić, skoro po raz pierwszy spotkał mnie na imprezie branżowej klubu, którą zorganizował prezes Sandro Rosell. – Podać Ci coś? – spytałam.
- Może usiądziesz z nami przy stoliku? – podążyłam wzrokiem w kierunku stolika przy którym siedział Alexis, Thiago, Sergi i jeszcze ktoś. Odmachałam Chilijczykowi co zaciekawiło jego kolegów.
- Jestem w pracy. – spojrzałam na Apo. Sprzątał bar z wyraźnym skupieniem na twarzy i próbował nie podsłuchiwać, ale widać było, że był po prostu ciekaw o co może chodzić Bartrze.
Marc uśmiechnął się i wrócił do swojego stolika. Jak na złość siedział w takim miejscu, że mógł bez trudu mnie obserwować. Było to krępujące, ale widać jemu to nie przeszkadzało.
- Chłopcy z tamtego stolika domagają się Florence. – westchnęła Lola siadając na stołku po drugiej stronie baru.
- Jestem tutaj od dwóch godzin i to chyba zły pomysł. – spojrzałam na nią błagalnie. Rudowłosa kiwnęła jedynie głową i wróciła do Alexisa&spółki.
Podczas gdy Apo zdradzał mi tajniki działania ekspresu do kawy, piłkarze świetnie się bawili. Jedli kolację, pili drinki i nic nie wskazywało na to, by kiedykolwiek zamierzali opuszczać knajpę „Estrella”.
- Ok, Florence. – usłyszałam za sobą głos Louisa. – Wiesz już mniej więcej na czym będzie polegać Twoja praca, poznałaś załogę, więc na dziś to byłoby wszystko. Przyjdź jutro na godzinę 11:00. O 12:00 otwieramy knajpę. – kiwnęłam głową i zajęłam się rozwiązywaniem fartucha.
- Odwieźć Cię do domu? – spytał Apo, który wszedł za mną na zaplecze. – Dochodzi 22:00 i nie powinnaś sama spacerować po Barcelonie.
- Dzięki, ale jestem samochodem. – pomachałam mu kluczykami. Apolinar uśmiechnął się i wrócił za bar. Pożegnałam się z dziewczynami i wyszłam na zewnątrz. Było już ciemno i chłodno. Na szczęście miałam kilka kroków do samochodu cioci i mogłam wrócić do jej mieszkania.
- Flo! – usłyszałam za sobą. Odwróciłam się na pięcie z myślą, że woła mnie Louis i ujrzałam biegnącego w moją stronę Marc’a. – Zaczekaj!
Spojrzałam na niego zaskoczona i odwróciłam się z powrotem w stronę auta. Odblokowałam go dzięki autopilotowi i otworzyłam drzwi od strony kierowcy.
- Stało się coś? – zatrzymałam się na chwilę. Marc zamknął z powrotem drzwi i oparł dłoń o samochód.
- Umówisz się ze mną? – nie wiedziałam jak mam zareagować na jego słowa. Zaśmiałam się pod nosem i ponownie otworzyłam drzwi od samochodu. – Kawa? Cokolwiek? Kiedy chcesz?
- Nie rozumiem o co Ci chodzi. – westchnęłam. – Wracaj do chłopaków do środka.
- To tylko kawa. Nic więcej. – ponownie zatrzasnął drzwi. – Nie daj się prosić. Wczoraj złapaliśmy ze sobą świetny kontakt i chyba sama to doskonale zauważyłaś.
- Przez większość nocy byłam na haju. – zauważyłam od razu. – W innych okolicznościach…
- …nie dałabyś się pocałować? – dokończył za mnie.
Westchnęłam głośno i ponownie próbowałam dostać się do samochodu. Usiadłam na miejscu kierowcy i opuściłam szybę.
- Czego oczekujesz? – spytałam po chwili.
- Spotkania, rozmowy. Przecież pijasz kawę? Spotykasz się z ludźmi? Prawda? – pokręciłam głową na znak, że kończy mi się cierpliwość. – Jutro?
- Jutro pracuję.
- Daj mi swój numer. – zaśmiałam się pod nosem i uruchomiłam samochód. Włączyłam wsteczny i powoli wyjechałam na ulicę. Widziałam w lusterku piłkarza, który nie mógł zrozumieć jak mogłam tak po prostu odjechać. Był pewny, że rzucę mu się na szyję, zacałuję i będę go wielbić za to, że do mnie podszedł. Niedoczekanie!
W mieszkaniu opowiedziałam o wszystkim Pat, która nie kryła ekscytacji. Była chyba bardziej zachwycona Marc’iem, niż ja powinnam być. Sof skomentowała jego zachowanie tym, że nigdy nie widziała by tak biegał za dziewczyną. Uznałam to za komplement i poszłam wziąć prysznic.
Później opowiedziałam im o pierwszym dniu w pracy. O nalocie piłkarzy, wszystkich pracownikach, zapleczu i o tym, że bardzo mi się tam spodobało. Zasnęłam bardzo szybko, mimo, że rozmyślałam nad Marc’iem przez cały wieczór. Nie wiedziałam jak „ugryźć” tę sprawę. Stwierdziłam jednak, że wolę się porządnie wyspać, bo czekał mnie kolejny dzień pełen wrażeń.

*

Obudziłam się po ósmej, a raczej zostałam brutalnie obudzona przez Patricię, która z impetem skoczyła na łóżko. Nigdy bym nie przypuściła, że była takim rannym ptaszkiem. Może dlatego, że nie mieszkałam z nią wcześniej i widywałyśmy się jedynie na mieście. Kto wie co robiła w domowym zaciszu.
- Wieczór opowiedziałaś wersję dla ciotki Sof, a teraz proszę o jakieś pikantne szczegóły. – naciągnęłam na siebie kołdrę i jęknęłam, żeby dała mi święty spokój. – Dałaś mu ten numer czy nie?
- Nie. – odpowiedziałam stanowczo. – Niby po co? Chce mnie zaciągnąć do łóżka, bo na imprezie nie było ku temu okazji. Zbyt mocno nas pilnowałaś. – zaśmiałam się.
- Weź! Nawet tak nie mów! – uderzyła mnie pięścią w bok. – To był horror. Masz szczęście, że tego nie pamiętasz!
- Tak... wiem, wiem. Istna orgia, pijaństwo i szaleństwo.
- Marc zachowywał się poprawnie. Raz tylko Cię od niego odciągnęłam, ale to było wtedy jak Thiago pokiereszował sobie dupę na szklanym stoliku. Potem byłam nim zajęta, a jak wróciłam to szalałaś na mieście.
- Ale nie było takiej dwuznacznej sytuacji… no wiesz…?
- Nie, nie. To był zwykły pocałunek. Od kiedy Ty się tak tym przejmujesz? W Nowym Jorku byś się z tego śmiała i nie zadręczała, a tu?
- On jest naprawdę miły i to mnie właśnie przeraża. Wcześniej trafiałam na samych idiotów i nie chciałabym go do siebie zrazić.
- O, złotko… uwierz, nie zraziłaś. – poruszała znacząco brwiami. – A teraz wstawaj. Szykuj się do pracy! Jesteś w końcu moim sponsorem!
- Co?! Kim jestem? - powtórzyłam po niej.
- No co, jesteś moim sponsorem do czasu, aż nie znajdę pracy. – wyszczerzyła zęby za co uderzyłam ją z całej siły poduszką.
Założyłam czarny podkoszulek, szare dżinsy i granatowe trampki. Włosy upięłam i mogłam stwierdzić, że idealnie wpasowałam się w dress-code w „Estrella”. Tego właśnie wymagał Louis i nie zamierzałam robić tam jakieś kuchenno-odzieżowej rewolucji.
Sofia pojechała do pracy swoim samochodem, więc zabrałam się do knajpy razem z sąsiadem z piętra wyżej. Nie narzucałam mu się. To Louis wysłał mi sms z propozycją, którą z chęcią przyjęłam.
Założyłam czarny fartuch, który zawiązałam na biodrach i dołączyłam do Apolinara, który pomagał Alanowi kroić owoce na sałatkę.  Niedługo później dołączyła do nas Alicia, która skarżyła się na narastającą migrenę. Połknęła jakąś tabletkę i siedziała na stołku oparta obiema dłońmi o bar.
- Wychodzisz dziś na salę po zamówienia? – zwróciła się do mnie, kiedy pojawiłam się za barem.
- Tak. To będzie mój debiut i strasznie się tym stresuję. – odpowiedziałam odkładając serwetki na swoje miejsce.
- Nie przejmuj się. Na początku będziesz się czuć nieswojo, ale pod koniec dnia gwarantuję, że będziesz pracować jak maszyna. – uśmiechnęła się do mnie szeroko i zwróciła się do Apo. – Kto się dziś zajmuje lewą stroną sali? Martin i Lola?
- Martin wraca w poniedziałek. – odpowiedział szatyn. Chciałam go poznać, bo w sumie znałam już wszystkich oprócz właśnie niego. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Apo opisał go w kilku kluczowych słowach: pewny siebie, pracowity, lojalny, ale przesadnie perfekcyjny. Miałam to uznać za wadę czy zaletę?
Pracę zaczęłam dokładnie o 12:00, kiedy na mojej stronie sali pojawiła się miła starsza para. Usiedli w moim rewirze, więc od razu do nich podeszłam. Czułam, że reszta mnie bacznie obserwuje. Wiedziałam, że jeżeli nie dałabym sobie rady to oni pognaliby mi z pomocą. To było bardzo budujące i dodało mi otuchy. Nie rozlałam ani zupy, ani kawy, ani nawet nie zadrgała mi ręka. Byłam z siebie dumna i dostałam swój pierwszy w życiu napiwek!
Popołudnie przeleciało mi w szybkim tempie. Miałam wrażenie, że wszyscy goście skłaniają się bardziej do mojej strony sali, niż Loli. Ale nikt nie mógł narzekać na brak pracy. Kelnerki biegały tam i z powrotem, w tym wszystkim ja próbowałam się połapać w zamówieniach i również podbiegałam do baru. Apolinar za każdym razem kazał mi brać głęboki wdech i powoli wypuszczać powietrze z płuc. To mi bardzo pomagało.
- Zasłużyłaś na pochwałę. – zaśmiał się Apo po wyjściu ostatniego klienta. – Nie dałaś się porwać emocjom, byłaś miła i pracowita. Lou powinien być z siebie dumny, że Cię zatrudnił.
- Przestań mi już tak słodzić. – szturchnęłam go w bok. – Bo jeszcze Ci uwierzę. – puściłam mu oczko.
- Mamy już zamknięte. Proszę przyjść jutro. – swoje słowa Apolinar skierował do drzwi wejściowych.
- Ja do Florence. – usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się i ujrzałam Marc’a stojącego w wejściu. – Wiem od Pat, że skończyłaś pracę.
- Zgadza się. Zaraz jadę do domu. – zeskoczyłam z baru i weszłam na zaplecze by zdjąć fartuch. Złapałam torebkę i udałam się do wyjścia. – Gadałeś z Pat?
- Odwiedziłem ją razem z Alexisem. Od niej dowiedziałem się, że pracujesz do dziesiątej. – razem skierowaliśmy się do wyjścia. Pożegnałam się z współpracownikami i zamknęłam za nami drzwi.
- Jeżeli się z Tobą nie umówię będziesz mnie nachodzić w pracy? – syknęłam naburmuszona. – Tak nie można!
Podszedł bliżej i kiedy podniosłam wzrok by na niego spojrzeć, on złapał mnie za oba policzki i złożył na moich ustach krótki pocałunek. Nie odepchnęłam go od razu. Oddałam pocałunek, ale kiedy zorientowałam się, że sprawa wymyka się spod mojej kontroli, momentalnie go odepchnęłam.
- Ej! – odpowiedział mi jedynie uśmiechem. – Czego Ty oczekujesz?
- Jak już mówiłem. Chcę Cię zabrać na randkę. - uśmiechnął się zalotnie.
- To chodźmy od razu. – ruszyłam w stronę jego auta. – Na co czekasz? – zwróciłam się do niego, kiedy stałam obok samochodu i czekałam, aż odblokuje drzwi.
- To nie ten samochód. – zaśmiał się i wskazał na samochód dalej, czyli białe sportowe audi. Nie wiem dlaczego założyłam, że należy do niego czarne porsche cayenne. Kiedy zauważyłam, że wsiada do niego Apo uśmiechnęłam się do niego. Czyżby to auto odzwierciedlało jego osobowość? Miałam taki sam samochód w Stanach, ale rozbiłam go po miesiącu użytkowania. Najwidoczniej miałam do niego jakiś sentyment.
Wsiadłam do audi od strony pasażera i zapięłam pasy. Marc zawiózł nas na nieopodal znajdujący się plac zabaw. Po 22:00 raczej nie załapalibyśmy się na kolację w jakiejkolwiek restauracji w okolicy. Plac zabaw był przyjemną alternatywą i odskocznią od masy ludzi, z którymi miałam do czynienia przez cały dzień.
Usiadłam na jednej z huśtawek i delikatnie odepchnęłam się od ziemi.
- Więc co tak naprawdę robisz w Hiszpanii? – spytał siadając na huśtawce obok.
- Nie mówiłam? Przyjechałam do ciotki Sofii… ot, cała historia. – westchnęłam.
- I zatrudniłaś się u Louisa w „Estrella”. - próbował informacje złączyć w całość.
- Dokładnie tak. Znasz Lou?
- Jadamy u niego od czasu do czasu. Mamy blisko z Camp Nou. – odpowiedział. – A Pat? Od dawna się przyjaźnicie?
- Prawie całe życie. Poznałam ją w piaskownicy i od czasu kiedy zdzieliłam ją łopatą po głowie, trzymamy się razem. Niczym siostry.
- Masz rodzeństwo?
- Mam starszą siostrę, Martę. Niedawno wyszła za mąż.
Dokładnie w dniu jej ślubu wyleciałam z Nowego Jorku i zamknęłam za sobą dawne życie. Oczywiście pominęłam ten mały, ale jakże istotny szczegół.
- Ja mam brata bliźniaka. Ma na imię Eric. Mieszka w Madrycie. – nie mogłam uwierzyć w jego słowa. Podwójne szczęście? Dwie pary pięknych oczu? Za dużo piękna na raz! – Z czego się śmiejesz?
- Nie, nic… z niczego. – posłałam mu uśmiech. – Plac zabaw. Czyli to Twoja definicja randki?
Zeskoczył ze swojej huśtawki i oparł się dłońmi o łańcuchy mojej. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Masz niesamowite oczy. – westchnęłam nie odwracając od niego wzroku. Delikatnie odpychał moją huśtawkę przez co bujałam się jak małe dziecko.
Przybliżył twarz i dotknął nosem mój policzek. Złożył na nim krótki pocałunek i usiadł z powrotem na swojej huśtawce. Nie byłam zawiedziona takim obrotem sprawy. No... może troszeczkę. 


*************************************************

Hej! Ostatnie dni wakacji przywitały nas paskudną pogodą! Co to ma być?? Myślałam, że znowu będzie lato, a tu jesień na całego. Może i to dobrze, bo mam trochę pracy, a tak to miałabym lenia (jakbym kiedykolwiek go nie miała...). Mam nadzieję, że usatysfakcjonowała Was dawka Marc'a w tym rozdziale :-) Zastanawiałam się ostatnio ile chciałabym tutaj notek umieścić i chyba koło dziesięciu. Nie wiem czy jest sens wymyślać i wymyślać. Zawsze powyżej dziesiątki łapie mnie lenistwo i brak weny, więc nie ma co pisać na siłę. A może jeszcze kiedyś coś zacznę... kto wie ;-)
PS: za wszystkie błędy przepraszam, ale nie chciało mi się czytać rozdział po raz setny.
Pozdrawiam! :*

24.08.2013

Chapter 4


Siedziałam za stołem z założonymi na piersiach w krzyż rękoma. Byłam strasznie oburzona opowieścią Patricii, ale stwierdziłam jednoznacznie, że blondynka lubi koloryzować. Najwyraźniej i w tym przypadku poniosła ją fantazja. Lub przynajmniej chciałam w to wierzyć.
Kac jednak był autentyczny i prawdopodobnie wypiłam całe zasoby wody pana Alexisa. Nie był na to na mnie zły, był raczej zajęty obliczaniem strat jakie poniósł zeszłej nocy. Szklany stolik rozbił się w drobny mak, a nie był on zakupiony w typowej ikei, ale w czymś o wiele bardziej wyszukanym. Widać było, że zadbał o każdy, nawet najmniejszy szczegół w swoim domu i o niego najnormalniej na świecie dbał. Był przyzwyczajony do organizowania przeróżnych imprez, jak sam powiedział, ale nie do demolki i tony śmieci, które musiał wynieść w plastikowych torbach. Pomogłam mu, mimo bólu głowy i ogólnego złego samopoczucia. Patricia zajęła się zmywaniem brudnych talerzy, my natomiast zbieraniem pustych butelek po przeróżnych alkoholach.
- Serio, nie musicie mi pomagać. Dam sobie sam radę. – po raz kolejny wyrwał mi z rąk pustą butelkę po martini.
- Daj spokój. Uczestniczyłyśmy w tej masakrze i poniesiemy częściową odpowiedzialność. Powiedz ile mamy Ci oddać pieniędzy, bo chyba w kuchni będzie trzeba na nowo pomalować ściany. – odłożyłam z boku kolejny worek na śmieci i spojrzałam wyczekująco na Chilijczyka, który nie krył rozbawienia.
- Żartujesz?
- Absolutnie nie. Wiem, że wszyscy się zmyli i prawdopodobnie nigdy nie wyegzekwujesz od nich pieniędzy. Ale my zostałyśmy, korzystałyśmy z Twoich pokoi i chcemy Ci pomóc.
- Nie potrzebuję przecież pieniędzy, Florence. Przecież te świry już niejednokrotnie rozsadziły mój dom prawie w powietrze. Przestałem to nawet liczyć! Nie wezmę od Was żadnych pieniędzy, a to że tutaj nocowałyście tylko mi schlebia. – uśmiechnął się szeroko. – Zamówiłem dla nas coś do jedzenia.
- Super, bo umieram z głodu.
Dokończyliśmy sprzątanie w ciszy. Słyszałam jedynie co chwilę nucącą Pat, która dalej krzątała się w kuchni piłkarza.
- Flo, telefon! – krzyknęła. Wyminęłam Alexisa, który o mało nie upuścił szklanej misy i wbiegłam do kuchni.
Spojrzałam na wyświetlacz swojej komórki i dostrzegłam nieznajomy numer.
- Halo? – zmrużyłam oczy i oparłam się o wysepkę kuchenną na środku kuchni.
- Florence? Mówi Lou, sąsiad, kojarzysz? – mimowolnie podniosłam kąciki ust do góry.
- Jasne, że tak. Szefie! – na moje słowa Pat podniosła wzrok i z miną obrażonej na cały świat wróciła do mycia naczyń. – Stało się coś?
- Mieliśmy się skontaktować jeśli chodzi o to kiedy zaczniesz pracę.
- Tak, tak. Miałam do Ciebie dzwonić wczoraj wieczorem, ale miałam małe zamieszanie.
- Nie przejmuj się. – usłyszałam cichy śmiech. – Milena, moja kelnerka od jutra idzie na urlop i jak Ci mówiłem, możesz zająć tymczasowo jej miejsce. Sezon powoli się zaczyna, ludzi jest coraz więcej i każda para rąk do pracy jest na wagę złota.
- Czyli jest możliwość, że przyjmiesz do pracy moją przyjaciółkę Pat?
- W tym momencie nie, ale po Wielkanocy będę mieć jedną posadę wolną.
- To kiedy mogę zacząć? – Lou był bardzo pozytywną postacią. Dobrze wychowany, subtelny i niezmiernie towarzyski, z tego co zdążyłam zauważyć po jednym naszym spotkaniu w jego knajpie.
- Przyjdź dziś koło piątej do knajpy. Poznasz naszą załogę i cały lokal. Ok? – odpowiedziałam mu, że przyjdę na pewno. Dał mi szansę i musiałam ją dobrze wykorzystać. Choćby z racji tego, że we mnie uwierzył, a chyba nie znałam osoby, która przyjęłaby kogoś do racy bez CV, i doświadczenia. Ok, znajomości się przydają w każdym aspekcie życia, ale chciałam mu pokazać, że jestem dobrym pracownikiem.
- Dzwonił Lou? – kiwnęłam jedynie głową w odpowiedzi, kiedy schowałam telefon do kieszeni. – Kiedy zaczynasz? – spytała Pat.
- Dziś mam przyjść i się rozglądnąć. Poznać ludzi z którymi mam pracować i ogólnie zaznajomić się z knajpą. A… mówił, że po Wielkanocy możesz się pytać o pracę.
Dokończyłam sprzątanie w salonie i odpowiadałam na nurtujące pytania Alexisa. Był czasami zbyt wścibski, co uznałam za mieszanie się w nieswoje sprawy, zwłaszcza, że chodziło o moje życie w Nowym Jorku. Ileż razy można opowiadać o jednym i tym samym?
- Wszystko wydaje się być na swoim miejscu. Powinnyśmy się już zbierać. – zwróciłam się do Pat, która w dalszym stopniu delektowała się chińszczyzną zamówioną przez piłkarza na lunch.
- Masz rację. Sof pewnie się zamartwia, że nie dałyśmy znaku życia. – zawtórowała blondynka. Wymieniłyśmy się numerami z Chilijczykiem i wsiadłyśmy do taksówki, uprzednio przez niego zamówionej.
Wzięłam długą kąpiel, po której opowiedziałam całą historię ciotce Sof. Nie była na nas zła, bo wiedziała doskonale, że w towarzystwie chłopców nic nam nie groziło. Pominęłam najistotniejsze szczegóły, czyli ciasto, skakanie w fontannie i ogromnego kaca, którego czułam odkąd wstałam.
Ubrałam jasne dżinsy, czarną zwiewną koszulkę, skórzaną kurtkę i trampki. Nie wiedziałam jaki dress-code panuje w knajpie u Louisa, więc nie stawiałam na żadną ekstrawagancję. Włosy spięłam w kucyka i zrobiłam delikatny makijaż. Pożyczyłam się samochodu ciotki, która miała dzień wolny i pojechałam do nowej pracy.
Dziewczyny zostały same w mieszkaniu. Miały zamiar obejrzeć jakiś romans na DVD i zajadać się paczką popcornu, która wsadziły do mikrofalówki.
Zaparkowałam obok knajpy i zamknęłam auto używając autopilota. Poprawiłam się w szybie auta i z podniesioną głową weszłam do lokalu.
Przy stolikach siedziało kilka osób. Dziewczyna, która ich obsługiwała miała jednak trochę pracy, bo miała na głowie wszystkie stoliki znajdujące się na parterze, czyli na oko piętnaście. Na górze obsługiwała druga dziewczyna, czyli jak mogłam się domyślać miały swoje rewiry, za które były odpowiedzialne.
Za barem stał Louis z chłopakiem, którego kojarzyłam z imprezy u Sandro. Był barmanem, który urzekł mnie swoim szczerym uśmiechem. Tym razem również posłał mi ciepłe spojrzenie i kiedy już chciał zaproponować mi coś do picia ubiegł go Lou.
- Cześć, Florence! – właściciel uśmiechnął się szeroko. – Super, że jesteś. To Apolinar, mój młodszy brat.
- Hej. – podał mi rękę i nie zwracając uwagi na brata, który kazał mu wracać do pracy, zaproponował mi drinka.
- Od kiedy to pija się w pracy? – spytałam zalotnie.
- To Ty zajmiesz miejsce Mileny? – wyglądał na zaskoczonego. – Świetna wiadomość!
- Dziękuję? – wdrapałam się na stołek barowy. – Lou, powiedz mi co mam robić.
- Na początku wszystkich poznasz. Oprowadzę Cię po knajpie, pokażę zaplecze, opowiem mniej więcej na czym będzie polegać Twoja praca.
 - Super.
Wymieniliśmy się uśmiechami. Brat Louisa ciągle mi się przyglądał. Był nieprawdopodobnie przystojny i to działało na jego korzyść.
- Zacznijmy w takim razie ode mnie. Jestem barmanem, jak widać. – powiedział Apolinar. – Czasami wymieniam się z kelnerkami i obsługuję którąś z sal, ale to się zdarza bardzo rzadko.
- Powiedz mi jak dzielisz pomieszczenia? Jedna na górze, dwie na dole? – zwróciłam uwagę na ciemnoskórą dziewczynę schodzącą po schodach.
- Dwa razy kawa latte i ciasto marchewkowe. – zwróciła się do Apo, który zabrał się do pracy. – Jestem Alicia.
- Florence, miło mi. – uścisnęłyśmy sobie dłonie. – Będziemy razem pracować.
- O jak miło. Wreszcie ktoś do pomocy. Bolą mnie stopy… - usiadła obok mnie na stołku i spojrzała na swojego szefa. – Powinieneś zrobić drugi bar na górze, żebym nie musiała latać po tych schodach jak szalona.
- Rozmawialiśmy już o tym, Al. Nie ma takiej możliwości. – odpowiedział łagodnie Lou i po chwili zwrócił się do mnie. – Alicia pracuje na piętrze. Ma tam siedem stolików, które są trochę odizolowane od siebie i to daje świetne miejsce na np. randkę.
- Fajny pomysł.
- Ale męczący. Mam pęcherze na stopach i migrenę. – jęknęła dziewczyna.
- Nie zniechęcaj nowej koleżanki, bo jeszcze nie będzie chciała z nami pracować, a przecież potrzebna Ci pomoc. – zwrócił się do niej Apo i wręczył dwie filiżanki kawy.
- Masz rację. Powiem Ci tyle, że na dole jest o wiele lepiej. Uwierz mi na słowo. – posłała mi szeroki uśmiech i zabrała tackę, z którą podążyła na piętro.
Louis gestem ręki zawołał drugą z dziewczyn, która obsługiwała stoliki na dole. Była rudowłosa, wyglądała na trochę nieśmiałą, ale sprawiła wrażenie miłej.
- To Lola, duga z kelnerek. – przedstawił ją szef.
- Miło mi, jestem Florence. – rudowłosa uśmiechnęła się i uścisnęła mi rękę.
- Podzielimy Was tak, że Flo zajmie się lewą stroną sali od baru, a Lola prawą. Pół na pół. – zarządził.
- Co za ulga. Cała sala na jedną osobę to zdecydowanie za dużo! – powiedziała i usiadła obok mnie.
- Narzekasz jakbyś pracowała tak przez nie wiadomo ile, a Milena odeszła wczoraj. – zauważył od razu Louis.
- Oj tam. Tak mi się powiedziało, no. – machnęła ręką i zwróciła się do Apo. – Daj mi podwójną kawę z czekoladą i herbatę miodową. – chłopak kiwnął głową i podszedł do ekspresu.
- Na zapleczu pracuje Alano, który jest „szefem kuchni” i serwuje jedzenie. Do naszej knajpy możesz przyjść zarówno na coś słodkiego, na drinka albo na lunch. Jesteśmy otworzeni na każdą możliwość.
- I to właśnie daje w kość kelnerką. – puściła mu oczko Lola. Złapała tacę i oddaliła się do stolika, w którym złożono zamówienie.
- Pracuje też Martin, który dziś ma akurat dzień wolny. Pewnie poznasz go następnym razem.
Musiałam wszystko poukładać sobie w głowie. W knajpie pracowała trójka kelnerów: Lola, Alicia i Martin (plus ja), Apolinar, który był barmanem i od czasu do czasu kelnerem, Alano odpowiedzialny za kuchnię i Louis szef, menadżer i złota rączka. Nie było tak źle. Byłam pewna, że roiło się tam od mnóstwa dziwnych ludzi, którzy mnie nie polubią i będą syczeć na każdym kroku. Cóż, póki co zrobili na mnie dobre wrażenie, a przynajmniej Ci, których zdążyłam poznać.
- Będzie czwórka kelnerów, wszyscy będziemy pracować na raz? – zwróciłam się do Louisa.
- Nie, nie. Zawsze pracuje trójka, a jedna osoba tego dnia ma wolne. Grafik jest tak właśnie ustalony. Jeżeli się coś nie zgadza, ktoś ma przepracowanych za dużo godzin lub chce wolne to do pomocy bierzemy Apo. – poklepał brata po ramieniu.
- Co robiłaś na imprezie firmowej klubu? – zwrócił się do mnie młodszy z nich.
- Miałam zaproszenie. – odpowiedziałam wymijająco.
- Chyba szybko się zmyłaś? Zresztą dużo osób wyszło przed północą i musiałem obsługiwać stado starszych i bardzo napalonych żon dyrektorów, które chciały mnie zjeść żywcem.
- Serio? – kiwnął głową. – Takie rzeczy mnie ominęły? Nie daruję sobie tego.
Uśmiechnęłam się do niego i podążyłam za Louisem, który chciał pokazać mi zaplecze. Poznałam Alano, który przygotowywał akurat łososia z jakąś sałatą w kuchni. Pomachał mi ręką i oddał się z powrotem pracy. Wyglądał w porządku. Tzn. nie przypatrywałam mu się ze względu na wygląd, ale raczej charakter. Uśmiech nie schodził mu z twarzy i to było wielkim plusem, bo nie chciałam pracować z ponurakami.
Zaplecze było ładnie urządzone. Mogliśmy tam mieć przerwy, by coś zjeść lub najnormalniej na świecie odpocząć. Z boku znajdowało się biuro Louisa, gdzie powalił mnie widok stert papierów, którymi musiał się zajmować. Z drugiej strony łazienka, osobna toaleta i tylne wyjście, gdzie wynoszono śmieci lub obsługa paliła papierosy.
Podobało mi się. Wszystko było urządzone z gustem i wyczuciem stylu. Knajpa o wymownej nazwie „Estrella”, co w wolnym tłumaczeniu oznaczało „gwiazda”, właśnie dlatego cieszyła się dużym zainteresowaniem wśród gości. Było smacznie, kameralnie i każdy był mile widziany. Pracownicy byli mili i dobrze czuli się w swoim towarzystwie. Nie mogłabym pracować w miejscu, w którym każdy ma jakieś dąsy i panuje chłodna atmosfera. W knajpie Louisa było zdecydowanie inaczej i to mnie właśnie urzekło.
- Dziś popracujesz z Apo. Wdrążysz się w pracę i zobaczysz jak to wygląda. – podał mi czarny fartuch, który miałam zawiązać na biodrach. Wszystkie kelnerki miały wyglądać podobnie, czyli ów fartuszek, czarny podkoszulek i związane włosy. Lou przedstawił mi wszystko i zostawił pod opieką młodszego brata. Młodszego, a jednak starszego ode mnie.
- Podoba Ci się tu? – spytał, kiedy za barem zostaliśmy sami.
- Bardzo. Knajpa i ludzie zrobili na mnie dobre wrażenie. Mam nadzieję, że nie było to na pokaz, a faktycznie tacy jesteście.
- Jacy „tacy”? – zaśmiał się robiąc dwa drinki, o które poprosiła Alicia.
- Mili i pomocni. Nie spodziewałam się tego. – uśmiechnęłam się do ciemnoskórej kelnerki.
- A ja nie spodziewałam się nalotu piłkarzy FC Barcelony. Będzie sporo roboty. – westchnęła obserwując wejście. Piłkarze wchodzili i zajmowali miejsca zarówno na dole jak i na górze. Dostrzegłam wchodzącego Marc’a, Sergiego i Alexisa, którzy usiedli przy wolnym stoliku. – Masz szczęście, że to Twój pierwszy dzień i nie musisz ich obsługiwać. To banda prostaków. – nachyliła się nad barem, by nikt jej nie usłyszał. - Jeden raz klepnął mnie w tyłek!
- Czyli przychodzą tu często? – dziewczyna kiwnęła jedynie głową, dając mi do zrozumienia, że to ich ulubiony lokal. Apo wytłumaczył mi, że przychodzą po treningach na obiady, czasami na randki lub świętują. Upatrzyli sobie „Estrella” jako kameralne miejsce, gdzie nie przychodzi tabun napalonych fanek. Cóż gdyby wiedziały gdzie jadają ich idole, to pewnie szybko by się to zmieniło. Przez myśl przeszła mi głupia myśl, żeby ogłosić wszem i wobec (wiadomo jaka jest siła Internetu), że w knajpie Louisa można spotkać piłkarzy. Nie mogłam jednak tego zrobić, bo Lou prawdopodobnie zamordowałby mnie i wcale nie byłoby to szybkie i bezbolesne. Piłkarze dawali duży dochód knajpie i zostawiali spore napiwki.
- Florence? – usłyszałam znajomy mi głos. Podniosłam wzrok i ujrzałam najpiękniejsze oczy Hiszpanii. Albo i całego świata.



*************************************************

Hej! Na początek muszę się trochę wyżalić, bo zakończyłam jedno opowiadanie i trochę mi smutno z tego powodu! Dzięki temu mogę pisać tu, więc w sumie jest jeden plus ;-)
Wiem... znów nie było Marc'a! Ale obiecuję, że w następnym rozdziale będzie i to praktycznie przez cały czas! ;-) Chciałam w tym rozdziale opisać pracę Flo, bo później może nie być okazji. Dzięki temu wprowadziłam kilku nowych bohaterów, którzy trochę namieszają w fabule. Co z tego wyniknie? Sama nie wiem!
Niektórzy z Was już za tydzień zaczynają rok szkolny. Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam by ten tydzień był najlepiej spędzonym czasem, przed dziesięcioma miesiącami harówki. Ja należę do tych bardziej uprzywilejowanych, którzy mają jeszcze miesięczną labę ;-)
PS: piszcie kogo mam informować, bo chciałabym zaktualizować listę.
PS 2: zaktualizowałam zakładkę 'bohaterowie'. Jest tam trochę zamieszania, ale chyba umieściłam tam wszystkich najważniejszych.
Do kolejnego napisania :-)

21.08.2013

Chapter 3. Kac Barcelona


W tłumie zamożnych gości znalazłam Sof. Była w swoim żywiole i mogłabym przysiąc, że była trochę zdenerwowana tym, że przerwałam jej wymianę zdań z zastępcą Sandro. Szepnęłam jej na ucho, że wybieram się z chłopakami na inną imprezę. Ciotka machnęła jedynie ręką i dała mi błogosławieństwo na dobrą (lepszą) zabawę.
Złapałam Patricię pod rękę i wyszłyśmy tylnym wyjściem w towarzystwie Alexisa. Jak się okazało miał malutkie porsche, które mogło pomieścić tylko dwie osoby. Stwierdziłam, że mogę ich zostawić i wsiadłam do samochodu Bartry. Było znacznie większe, terenowe i białe. Na litość boską, po co mu białe auto? Próbowałam nie myśleć o jego cacku, tylko o właścicielu, który raczył mnie rozmową.
- Macie teraz przerwę międzysemestralną? – zagaił po chwili ciszy.
- W zasadzie tak, ale po tej przerwie nie zamierzam wracać na studia. – westchnęłam co wychwycił od razu mój rozmówca. – Chcę zostać tu na stałe.
- Doprawdy? – rzucił mi krótkie spojrzenie. – Stało się coś?
- Nie, nie. – skłamałam od razu. – Chcę po prostu zmiany. Zbyt dużo czasu spędziłam w Nowym Jorku i musiałam zmienić klimat.
- Czuję, że nie mówisz do końca całej prawdy. – zmrużył oczy.
- Chyba nie znamy się na tyle długo, bym chwaliła się swoim życiem prywatnym. – uśmiechnęłam się delikatnie, na co Marc podniósł jeden kącik ust do góry.
- Masz rację, przepraszam.
Droga minęła nam dosyć szybko, a to za sprawą Marc’a, któremu praktycznie nie zamykała się buzia. Mimo, że ja nie spowiadałam mu się ze swojego życia, on paplał jakbyśmy znali się całe życie. Zaparkował samochód na posiadłości Alexisa i otworzył przede mną drzwi do jego domu.
W środku było już sporo ludzi. Alexis stał w towarzystwie mojej przyjaciółki i na nasz widok pomachał do mnie radośnie.
- Boli mnie żołądek. – odparła Patricia na widok kieliszka martini, który podsunął jej pod nos Alexis.
- Wszystko ok? – zwróciłam się do niej. Blondynka kiwnęła głową i wskazała na szklankę wody, którą trzymała w dłoni. Wiedziałam dobrze, że była wkurzona, bo nie potrafiła bawić się bez alkoholu. Popijała wodę mineralną i obserwowała jak reszta bawi się świetnie.
Odebrałam od Marc’a kieliszek szampana i z uśmiechem na twarzy udałam się za nim na kanapę. Nie wiem dlaczego tak mnie do niego ciągło. Poznałam go dzisiejszego ranka, a miałam wrażenie jakbym już go znała od lat.
Wokół nas tańczyli ludzie, pili, wznosili toasty, śmiali się i krzyczeli. Obserwowałam ich, choć wolałam skupiać swoją uwagę na wysokim brunecie, który siedział na kanapie obok mnie i streszczał mi ostatni mecz na Camp Nou.
- Mam dla Was niespodziankę! – krzyknął jeden z piłkarzy, który dopiero co wszedł do domu Alexisa. Trzymał w ręku wielki talerz, na którym poukładane były smakowicie wyglądające kawałki ciasta czekoladowego. – Coś słodkiego z okazji moich urodzin!
Śpiewaniu „sto lat” nie było końca. Mimo, że go nie znałam złożyłam mu najszczersze życzenia urodzinowe i uścisnęłam mocno. Ciasto było naprawdę pyszne i nie wierzyłam w zapewnienia solenizanta, że to właśnie on je upiekł. Smakowało jakby włożono do niego całe serce. Pamiętam ten smak z dzieciństwa i wizyt u babci w Sewilli.
Kilka piosenek później i wypiciu kilku kieliszków wina poczułam dziwne ciepło. Radość pojawiała się stopniowo.
*
Obudziłam się w nieznanym mi pokoju. Podniosłam się na łokciach, ale momentalnie opadłam bezsilnie na łóżko łapiąc się przy tym za głowę. Musiałam przez chwilę leżeć nieruchomo, bo nasiliły się zawroty i mdłości, ale po chwili mogłam się podnieść. Kosztowało mnie to wiele trudu, ale rozejrzałam się dookoła i dalej nie mogłam sobie przypomnieć gdzie i co ja tutaj właściwie robię.
Na szafce obok łóżka stała butelka wody mineralnej, tak jakby ktoś dokładnie wiedział, że właśnie jej potrzebowałam najbardziej na świecie. Czułam straszne pragnienie i po wypiciu kilku łyków wody poczułam się odrobinę lepiej.
Byłam w swoim ubraniu, buty stały obok łóżka, więc nie spędziłam tej nocy z kimś. Poczułam mimowolną ulgę. Odszukałam wzrokiem kopertówkę, w której miałam telefon komórkowy. Godzina 12:45. Miałam wysłać sms do Louisa, kiedy mogę z nim porozmawiać odnośnie mojej nowej pracy. Przeklęłam pod nosem i schowałam telefon z powrotem w torebce.
Wsunęłam szpilki na stopy i otworzyłam drzwi. Znajdowałam się na piętrze domu Alexisa. To właśnie tutaj w nocy odbyła się impreza. Pamiętałam, że bawiłam się świetnie, ale w pewnym momencie straciłam poczucie czasu. Nie pamiętałam jak znalazłam się w łóżku, nie pamiętałam drogi po schodach, niczego. W każdym bądź razie ktoś musiał mnie do niego jakoś dostarczyć i musiałam dowiedzieć się tego jak najszybciej.
W salonie na parterze znajdowało się istne pobojowisko. Butelki po piwie i innych używkach walały się po podłodze. Poprzewracane lampy, szklany stolik rozbity w drobny mak.
W kuchni, która znajdowała się tuż za nim odnalazłam Pat wesoło gaworzącą z panem tego domu.
- Hej… - jęknęłam czując ból gardła.
- Jest nasza gwiazdeczka. – blondynka zerwała się z miejsca i widząc grymas na mojej twarzy zaprowadziła mnie do kuchennej wyspy i krzesła, które stało z jednej strony. – jak się czujesz?
- Fatalnie. – momentalnie złapałam się za głowę.
- Masz to powinno Ci pomóc. – Alexis rzucił mi paczkę tabletek przeciwbólowych i butelkę wody. Zażyłam jedną pastylkę i popiłam ją dużą ilością płynu. Oparłam się o blat i jęknęłam głośno.
- Nawet nie wiesz jak Ci współczuję. Musisz mieć strasznego kaca. – uśmiechnęła się zachęcająco Pat.
- Nawet nie masz pojęcia jakiego wielkiego. Chyba nigdy w życiu nie przeżyłam czegoś podobnego.
- Czyli pamiętasz co wydarzyło się wczoraj wieczorem? – pokiwałam jedynie głową i oparłam głowę o rękę. – Niczego? Nawet Thiago, który nago tańczył na stole w salonie? Pękła szyba i cały się pokaleczył?
- Nie…
- Jak zawoziliśmy go na pogotowie? Założyli mu kilka szwów…
- Niczego takiego nie pamiętam. Nawet nie wiem kim jest Thiago.
- A wyprawę na miasto? Jak tańczyłaś razem z Sergim w fontannie? Jak krzyczałaś na jakiegoś chłopaka, że wygląda jak ciota, bo miał różową koszulkę?
- Co zrobiłam? – zasłoniłam usta dłońmi. – Żartujecie?
- Później jak przyssałaś się do Marc’a i nie mogliśmy Was od siebie odciągnąć? – westchnęła blondynka. Spojrzałam na nią przerażona i momentalnie zrobiło mi się głupio. – Nie przejmuj się. Byliście nawaleni w trzy dupy.
- A nawet gorzej. – dodał Alexis. – Pamiętasz ciasto od Thiago?
- To właśnie ten Thiago od stolika? – piłkarz przytaknął. – Pamiętam jak wszyscy mu śpiewali „sto lat”, bo przyniósł jakieś ciasto urodzinowe.
- To było ciasto z niespodzianką. Bolał mnie żołądek i nawet nie myślałam o próbowaniu, a widząc Was wszystkich później… miałam naprawdę niezły ubaw.
- Jak to z niespodzianką? – spojrzałam na nią z jeszcze większym przerażeniem.
- Z jakimś zielskiem. Bawiliście się naprawdę przednio, a gdyby nie Alexis, który postanowił zachować trzeźwość to chyba bym Was nie upilnowała sama.
- Było aż tak źle?
Moi rozmówcy wymienili się spojrzeniami i zaśmiali się głośno.

*Kac Barcelona, czyli noc pełna wrażeń oczyma Pat*

Wieczór rozpoczął się od szampana, który lał się strumieniami. Weszłam do towarzystwa dzięki Alexisowi i jego uprzejmość. A może zalotnemu uśmieszkowi Flo?
Usiadłam na kanapie w kącie wielkiego salonu i obserwowałam wszystkich. Byłam już trochę podchmielona po popijaniu drinków na pierwszej imprezie i trochę kręciło mi się w głowie, ale nie dawałam tego po sobie znać.
- Mam dla Was niespodziankę! – krzyknął jeden z piłkarzy, który dopiero co wszedł do środka. Był bardzo przystojny,  uśmiechnięty i trzymał w dłoniach wielki talerz z kawałkami jakiegoś ciasta. – Coś słodkiego z okazji moich urodzin!
Wszyscy śpiewali „sto lat” i ściskali solenizanta. Wymieniłam się z nim uśmiechem i postanowiłam złożyć życzenia.
- Wszystkiego najlepszego! – próbowałam przekrzyczeć muzykę.
- Dziękuję! – uśmiechnął się szeroko.
- Jestem Patricia. Przyszłam z Alexisem.
- Jestem Thiago. Jak się bawisz? – uśmiechnął się promiennie.
- O wiele lepiej niż na wcześniejszej imprezie. – rzuciłam zalotne spojrzenie.
- Poczęstujesz się? – wskazał na tacę z ciastem.
- Dziękuję, na pewno jest pyszne, ale boli mnie żołądek.
Mulat uśmiechnął się i usiadł obok mnie. Wspólnie obserwowaliśmy tańczących ludzi i plotkowaliśmy na ich temat. Dzięki niemu wiedziałam mniej więcej cokolwiek o każdym z nich.
- Znasz ją? – piłkarz wskazał na Florence.
- Tak, to moja przyjaciółka.
- Skądś ją kojarzę.
Zaśmiałam się i wymijająco uniknęłam odpowiedzi. Zdjęcia Flo czasami pojawiały się w mediach za sprawą jej bogatego ojca. Wszyscy myśleli, że skoro śpi na dolarach to prawdopodobnie jest bardzo podobna do Paris Hilton i często śledzili jej poczynania w celu złapania jakiejś pikantnej fotki. Flo nie była jednak taka. Miała swoje odchyły, nie powiem że nie, ale potrafiła się zachować i uniknąć rozgłosu. Przyjechałyśmy do Barcelony, żeby uniknąć tego całego szumu i wreszcie czuć się anonimowo. Nie mogłam pozwolić na to by ktokolwiek dowiedział się o nas.
- Może ją spotkałeś u was w klubie. Jest siostrzenicą Sofii, więc prawdopodobnie tam była i to nie raz.
Wiedziałam dobrze, że Flo była tam po raz pierwszy i bardzo jej się spodobało. Nie umiałam jednak wymyślić na szybko innej wymówki.
- Pewnie masz rację. – stuknęliśmy się kieliszkami. – Pozwól, że Cię na chwilę zostawię, ale idę się przywitać z resztą.
Uśmiechnęłam się i podążałam za nim wzrokiem. Był naprawdę przystojny i wysportowany. Tyłek też niczego sobie.
- Z czego się tak cieszysz? – zaśmiała się Flo i usiadła obok mnie.
- To chyba ja powinnam o to zapytać. – spojrzałam na nią badawczo. Miała szeroki uśmiech na twarzy i nieco poszerzone źrenice. – Co brałaś?
Moja przeszłość i mocne przeżycia, pobyt na odwyku i inne tego typu bzdety, wyczuliły mnie nawet na minimalną ilość narkotyków.
- Nic. – zaprzeczyła od razu. Podrygiwała w takt piosenki Pitbulla i posyłała szerokie uśmiechy Bartrze, który stał naprzeciwko salonu.
- Florence, powiedz mi dokładnie co wzięłaś. Nigdy się tak nie zachowujesz. – złapałam ją za nadgarstek.
- Dobrze się bawię!
- Właśnie widzę.
Zmarszczyłam brwi i próbowałam pozbierać do siebie fakty. Doszłam do wniosku, że ciasto musiało być tego główną przyczyną, bo reszta również zachowywała się jakby była na haju i to wielkim.
Tańce, hulanki, swawole. Wszyscy tańczyli, śpiewali, krzyczeli i wygłupiali się. Miałam z nich ubaw, bo patrzyłam na to wszystko trzeźwo. Z drugiej strony czułam się jednak odpowiedzialna za tą bandę oszołomów. Nie darowałabym sobie, gdyby komukolwiek się coś stało, a prawdopodobnie tylko ja w tym towarzystwie byłam na tyle trzeźwa by nad nimi zapanować. Co ja mówię! Nie dało się nad nimi zapanować.
Flo dorwała Marc’a, albo na odwrót i całowali się w kącie salonu. Musiałam mieć na nich oko, żeby nie byli zażenowani następnego dnia, ale z drugiej strony zobaczyłam rozbierającego się Thiago.
- Co robisz? – krzyknęłam i próbowałam założyć z powrotem na niego koszulę. Na daremnie. Zdjął spodnie, bokserki i wskoczył na szklany stolik po środku. Wykonywał dość wyuzdany taniec, ale nikogo to jakoś wielce nie dziwiło. Dziewczyny piszczały, a faceci dopingowali golasa w swoim tańcu.
- Thiago złaź natychmiast! – krzyknął Alexis, który wyglądał na trzeźwego, albo tylko stwarzał takie pozory.
- Wiesz co było w tym cieście? – złapałam go za ramiona i próbowałam zmusić by na mnie spojrzał.
- Ciasto z niespodzianką. Zawsze jest na imprezie. Nie przejmuj się. – uśmiechnął się i wrócił do Thiago, którego próbował okryć kocem.
- Jak mam się nie przejmować? Moja przyjaciółka zachowuje się jak nigdy w życiu i nie wiem co mam zrobić!
- To im przejdzie. Daj im kilka godzin dobrej zabawy.
Wtem rozniósł się przeraźliwy trzask. Stolik, na którym tańczył rozebrany Thiago rozsypał się w drobny mak. Piłkarz leżał na kawałkach szkła i jęczał z bólu.
Krzyknęłam z przerażenia i podbiegłam natychmiast do półprzytomnego chłopaka. Reszta nawet nie zwróciła na niego uwagi. Miał zakrwawione nogi i klatkę piersiową.
Alexis zadzwonił po pogotowie, ja w między czasie próbowałam naciągnąć na jego nogi dżinsy. Czułam się jak pieprzony samarytanin, albo matka tych rozpieszczonych bachorów. Niby nie musiałam się nimi przejmować, ale nie mogłam zostawić Thiago w tym syfie. Gdyby szkło dostało się do jego oka, albo stałoby się coś jeszcze gorszego to miałabym go na sumieniu. Jego samego i jego karierę.
Po powrocie ze szpitala, gdzie na tyłku piłkarza założono kilka szwów, a jego samego zostawiono na obserwacji, w domu zastałam istne pobojowisko. Większość wyszła. Od jakiegoś chłopaka dowiedziałam się, że poszli zaszaleć na miasto.
Byłam dosłownie przerażona. Nie znalazłam nigdzie Florence, którą miałam pilnować. Złapałam zszokowanego Alexisa i razem wybiegliśmy na zewnątrz. Pytaliśmy ludzie, czy nie widzieli grupki pijanych ludzi. Kilkoro chciało nas pozwać, jeszcze inni gonili, cyrk na kółkach.
Bandę pijaków znaleźliśmy na pobliskim Plaça Catalunya. Szaleli w jednej z fontann i minęło sporo czasu nim nad nimi zapanowaliśmy. Flo tańczyła w wodzie z Sergim, inni próbowali wspiąć się na posąg, który stał dokładnie po środku fontanny. Złapałam przyjaciółkę za ramiona i wyciągnęłam z wody. Była przemoczona, zmarznięta i wystraszona. Jak szybko potrafiła zmienić nastrój: z radości w przerażenie.
Marc, który trzymał się za głowę wyglądał na tyle trzeźwego, by złapać ją i przerzucić przez ramię. Alexis zajął się resztą, a ja pilnowałam piłkarza, by doniósł Flo do domu piłkarza. Położył ją w łóżku na piętrze i okrył kołdrą.
Byłam niemiłosiernie wkurzona, ale nie mogłam się na nią gniewać. Zjadła do paskudztwo i nie panowała nad sobą. Tak samo jak reszta. Nigdy więcej takich imprez! Chyba, że po moim trupie.
*
W pierwszym momencie myślałam, że Patrcia to sobie wymyśliła. Kiedy jednak z czasem przypominały mi się pewne urywki z zeszłego wieczoru, myślałam że spalę się ze wstydu. Co za koszmar.

*************************************************

Hej. Po pierwsze chcę powiedzieć, że jestem zdecydowaną przeciwniczką używek i nie jest to rozdział, który ma je pochwalić czy coś. Nie chcę, żeby wyszło, że sprowadzam tu kogoś na złą drogę ;-) Po drugie: zamysł był taki, ale wyszło kiepsko i zdaję sobie z tego sprawy. Dałam dupy, ale nie miałam siły to pisać i nawet żeby sprawdzić błędy. Tak, więc przepraszam, ale sama jestem zawiedziona tym rozdziałem. Może kolejny będzie lepszy ;-)
Pozdrawiam i do napisania!