31.12.2013

Chapter 12


              W Nowym Jorku wylądowałyśmy po piętnastej miejscowego czasu. Kiedy tylko wyszłam na zewnątrz poczułam zapach mojego miasta. Te same zatłoczone uliczki, pełne milionów ludzi spieszących się w bliżej nieokreślonym kierunku. Te same budki z hot dogami i wielkie postery z reklamami wszelkiej maści.
Wysłałam sms do Marc’a, bo wiedziałam dobrze, że czekał na moją wiadomość. Napisałam, że wylądowałyśmy i że jestem zestresowana spotkaniem z rodzicami. W odpowiedzi wysłał buźkę i krótki tekst dodający mi otuchy.
Rozdzieliłam się z Pat i wsiadłyśmy do dwóch różnych taksówek. Nasze mieszkania położone były dokładnie naprzeciwko siebie, pomiędzy nimi rozciągał się Central Park.
Pan Joe, odźwierny, otworzył mi zamaszyście główne drzwi do piekielnie wysokiego wieżowca z apartamentami. Powitał mnie z uśmiechem na twarzy i w pośpiechu przywołał windę. Ktoś inny zabrał moją walizkę i postarał się by trafiła wprost do mojego mieszkania.
- Halo? Jest tu ktoś? – krzyknęłam w progu. Usłyszałam jakiś popłoch w jednym z pokoi, a kiedy nie usłyszałam od razu odpowiedzi, postanowiłam tam podejść.
Tata zapinał guziki w swojej błękitnej koszuli, jakaś kobieta naciągała na siebie granatową sukienkę od Armaniego.
- Co jest grane? – oparłam się o futrynę drzwi. Tata machnął jedynie ręką i pociągnął mnie za sobą do swojego gabinetu. Byłam zdezorientowana, ale chyba wolałam nie znać prawdy. Albo przynajmniej nie poznać ją w takich okolicznościach.
- To Alicia. Nie znasz jej. – zamknął za mną drzwi i podszedł do wielkiego biurka, które stało dokładnie na środku pokoju pod przeszkloną ścianą, za której wyłaniał się Manhattan.
- Gdzie mama? – spiorunowałam go wzrokiem i zajęłam miejsce dokładnie naprzeciwko niego.
- W Los Angeles. Nie mieszkamy razem od jakiegoś czasu. – zajął się zapinaniem mankietów, by tylko za wszelką cenę uniknąć mojego wzroku.
- I nie zamierzaliście mi o tym powiedzieć? – zbulwersowana uderzyłam pięścią w blat biurka. – Jak mogłeś ją zdradzić?!
- A Ty jak mogłaś wyjechać na dugi koniec świata, by zabawiać się z jakimś piłkarzyną? Huh? W ogóle po co wracałaś? Żeby robić mi wymówki?
Dobrze wiedziałam, że próbował odwrócić kota ogonem i zająć się mną, niż rozmawiać na temat swojej długonogiej kochanki o platynowych włosach.
- Barcelona nie jest na końcu świata. Przypominam Ci, że urodziłeś się w Madrycie i mieszkałeś tam przez większość swojego życia.
- To nie zmienia faktu, że nie powinnaś uciekać jakby nigdy nic. Nie mówiąc nic o tym swojej matce, mi, a nawet siostrze! Jesteś nieodpowiedzialna i powinnaś ponieść za to konsekwencje!
- Mam dwadzieścia lat i mogę robić co mi się żywnie podoba. – burknęłam pod nosem. – Ty masz żonę, którą podobno kochasz... kochałeś, a zabawiasz się z jakąś blond cizią, tylko dlatego, że mama wyjechała na drugi koniec kraju?
- Rozwodzimy się.
Ta informacja gruchnęła na mnie jak grom z jasnego nieba. Nie spodziewałam się takiego wyznania, bo nic nie wskazywało na to, by rodzicom źle się układało przez ostatnie lata. Ba! Myślałam, że odnowią przysięgę małżeńską i pojadą w drugą podróż poślubną. Tak przynajmniej planowali jeszcze niedawno temu.
- Wszystko popsuło się po Twoim wyjeździe. Mama obwiniła mnie za Twoją ucieczkę i rozgoryczenie tylko się w nas pogłębiało. Wspólnie podjęliśmy świadomą decyzję, że weźmiemy rozwód bez orzeczenia o winie. – powiedział spokojnie. Zapalił papierosa i oparł się wygodnie w swoim skórzanym fotelu. – Chcesz coś powiedzieć?
- Nie wiem w zasadzie co mogłabym powiedzieć.
- Wróciłaś na stałe? – zabrzmiało to jak pytanie retoryczne, ale kiedy pokiwałam gwałtownie głową, tata podniósł się znad biurka. – To po co wróciłaś?
- Żeby z Tobą porozmawiać… i z mamą… Nie chcę się z wami kłócić, wrzeszczeć czy coś w tym stylu. Chyba powinniśmy szczerze pogadać.
- Jak to sobie wyobrażasz? Że poślę odrzutowiec po matkę? Wyleciała ledwie dwa dni temu i nie zechce tu wrócić.
- Zawsze to my możemy skoczyć tam.
Nie takiej odpowiedzi spodziewał się ojciec. Myślał pewnie, że dam za wygraną, ale nie po to leciałam przez kilka godzin w nerwach, płaczu i histerii, by teraz się wymigać. Musiałam załatwić to raz, a dobrze.
*
W Barcelonie wybiła dokładnie ósma wieczorem. Marc zajęty był nadzorowaniem ostatnich szlifów w swoim domu, które wykonywane były przez profesjonalną firmę sprzątającą. Alexis siedział na kanapie w salonie z miną wyrażającą więcej niż tysiąc słów. Rozpaczliwie pożerał kolejną gumę mambę, kiedy to zadzwonił dzwonek do drzwi. Pospiesznie podbiegł do wejścia i gestem ręki zaprosił do środka Sergi’ego, Muniesę, Tello, Thiago oraz jego brata Rafinha.
- Bywasz tu częściej niż dziewczyna Marc’a. – zaśmiał się Thiago na widok Chilijczyka i podał mu zgrzewkę piwa, którą trzymał w rękach.
- Zgadzam się! – krzyknął z kuchni Marc, co wywołało śmiech u jego przyjaciół.
Zaraz po wyjściu ekipy sprzątającej, chłopcy usiedli w salonie przed wielkim telewizorem i włączyli play station. Każdy miał w ręku piwo i zawziętością gwałcił joysticka.
- A Ty gdzie masz Flo? – zauważył po chwili Sergi. – To niby męski wieczór? To co robi tu Alexis? – spojrzał na chłopaka i wybuchnął śmiechem.
- Ej! Bez takich, Amigo! – uderzył go w bark Chilijczyk.
- Poleciała do USA do rodziny. – odpowiedział Bartra wciskając jeszcze mocniej przyciski joysticka.
- To wy jesteście razem? – spytał zaskoczony Rafinha. – Serio?
- Od jakiś dwóch tygodni. – odpowiedział bez wyrazu Marc.
- Lepiej nie używaj przy niej słów „od jakiś’… kiedy wypomni Ci, że zapomniałeś o rocznicy to będziesz miał przesrane. – zauważył od razu Thiago. – Znam ten ból!
- Postaram się zapamiętać. – zaśmiał się Marc.
Po wymianie setki lub i nawet dwóch porad dla chłopaka, przyszła pora na otwarcie kolejnej puszki alkoholu. Chłopcy nie chcieli uwalić się w trupa, bo następnego dnia mięli mieć ciężki trening przed meczem wyjazdowym, ale pokusa była większa.

Po kilku godzinach, kiedy cały asortyment się skończył, Alexis zaproponował, że wyskoczy do pobliskiego sklepu. Był już trochę podchmielony, co dodało mu odwagi, by zadzwonić do Patricii. Nie dbał o to, że siedzi na skraju chodnika i że nie ma na sobie koszuli, którą zdjął w bliżej nieokreślonym czasie i niewiadomym celu.
- Halo? – kiedy w słuchawce usłyszał głos blondynki, serce zabiło mu mocniej. Był pewny tego, że czuje do niej coś więcej niż tylko zwykłą przyjaźń, jak do tej pory. – Alexis? To Ty?
- Yyy… - nie wiedział co ma powiedzieć. – Skąd wiesz?
- Mam zapisany Twój numer w komórce, ciołku. – zaśmiała się serdecznie. Uwielbiał gdy się śmiała. Była wtedy taka piękna, że nie mógł oderwać od niej wzroku. – Stało się coś?
- Dzwonię, żeby zapytać Cię kiedy wracasz do domu. – wymamrotał.
- Ale ja właśnie jestem w domu.
- Chodzi mi o to kiedy wrócisz do nas, do Barcelony. Do Twojego prawdziwego domu. – blondynka nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Od razu w jej oczach pojawiły się łzy i załamał głos. – Pat? Nie płacz, proszę.
- Nie płaczę. Jest mi tylko smutno, że musiałam wracać. Moja mama leży w szpitalu, nie jest z nią najlepiej.
- Ale wyjdzie z tego?
- Lekarze są dobrej myśli, albo przynajmniej starają się być. Mojego tatę to mało obeszło, bo nawet nie wrócił z delegacji z Tajlandii.
- Kiedy będzie Ci smutno to dzwoń do mnie, ok.? – w słuchawce usłyszał śmiech. – Mówię poważnie.
- Ok., Alex. Dzięki, że do mnie zadzwoniłeś. To naprawdę miłe z Twojej strony.
- Cholera… - westchnął do słuchawki.
- Co? – zdziwiła się dziewczyna. – Jesteś tam?
- Muszę Ci coś powiedzieć… - przerwał na chwilę, by wziąć głęboki wdech. – Może to głupie, ale… ale lubię Cię, nawet bardzo.
- To nie jest głupie. Ja też Cię lubię, Alex.
- Ale nie rozumiesz mnie. Nie chcę się z Tobą przyjaźnić. Chyba to zauważyłaś.
- Nie?
- Nie.
- Więc czego oczekujesz?
- Chcę żebyś wróciła. Wtedy pogadamy.
- Ale ja nie wiem kiedy wrócę. Muszę być przy mamie.
- Wierzę w to, że szybko wróci do siebie, a Ty wrócisz do nas… do mnie.
Blondynka uśmiechnęła się pod nosem. Nie musiała więcej słuchać. Chłopak poprawił jej humor kilkoma zdaniami. Uwielbiała go od pierwszego spotkania. To właśnie on sprawiał, że na jej twarzy zawsze gościł szeroki uśmiech.
Alexis rozłączył się i wszedł do sklepu. Ekspedientka zlustrowała go z góry na dół i nie dało się nie zauważyć, że zaniemówiła na widok jego wyrzeźbionej klaty. Piłkarz kupił nowy zapas alkoholu i z kilkoma reklamówkami wrócił do domu Bartry.
- Coś długo Cię nie było. – powiedział Tello na widok obładowanego siatkami Chilijczyka. Chłopak jedyne wzruszył ramionami i położył na stole reklamówki.
- I tak byłeś w sklepie? – zwrócił się do niego Marc. – Pani Maria musiała przeżyć zawał.
- Chyba jej się podobało. – zaśmiał się Alex i zasiadł wygodnie na kanapie.
Po północy można było wyczuć, że chłopcy ponownie zaszaleli z trunkami i konieczna była interwencja dziewczyny Muniesy, która zadbała o to, by każdy piłkarz położył się we własnym łóżku.
*
Po przylocie do serca Kalifornii, czułam się fatalnie. Miałam wrażenie, że rozkłada mnie grypa lub jakaś inna choroba, ale chciałam się spotkać z matką. Była bardzo podobna do ciotki Sofii, wręcz identyczna, ale miała w sobie więcej powściągliwości i dystansu do świata. Nie zadawalało ją byle co, była wymagająca, szczególnie wobec ludzi.
- Florence? – krzyknęła na mój widok. Zlustrowała mnie wzrokiem, poczym uściskała. – Co Ty u robisz? – zauważyła obecność ojca.
- Przylecieliśmy, bo dobrze wiedziałem, że nie zaszczycisz nas swoją obecnością w Nowym Jorku. – mruknął pod nosem ojciec i wyminął ją w drzwiach. Mama pociągnęła mnie za rękę do środka. Dawno nie byłam w tym domu i całkowicie zapomniałam jaki jest piękny i ogromny. Ma dwa piętra, setki korytarzy i ogromny basen w ogrodzie. Gdyby tego było mało z tarasu rozlega się przepiękny widok na ocean.
- Widziałaś się ostatnio z Martą? – pokiwałam przecząco głową. – Będziesz ciocią.
- Serio? – otworzyłam szerzej oczy. – To wspaniale.
- Ale nie o tym chciałaś zapewne porozmawiać, prawda? Co was tu sprowadza? – spojrzała gniewnym wzrokiem na ojca.
- Nie chcę uciekać w nieskończoność. – zaczęłam niepewnie. – Jestem dorosła. Mam dwadzieścia lat i chcę na stałe zamieszkać w Barcelonie.
- Zwariowałaś, tak? – zwrócił się do mnie ojciec.
- Daj mi dokończyć. Chcę kupić tam dom, pracować, albo pójść na studia… Nie chcę być ciągle kontrolowana.
- Nie jesteś kontrolowana. – powiedziała mama. – To, że się o Ciebie martwimy, nie powinno Cię dziwić. Nie jesteś anonimowa, moja droga. Wiesz, że ojciec dostaje wiele listów z pogróżkami, a my chcemy Cię tylko chronić.
- Mama ma rację. – stwierdził ojciec.
- Nie chcę żyć z ochroniarzami! – podniosłam się z miejsca. – Ten czas kiedy mieszkałam w Hiszpanii był niesamowity. Wiecie czemu? Bo nie budził mnie głos ochroniarza i nie kładł mnie do snu. Nie musiałam się nikomu spowiadać z tego gdzie jestem i co robię.
- Nigdy się nie spowiadałaś. Zawsze miałaś swoje ścieżki razem z Patricią i musieliśmy odbierać was z komisariatu policji.
- To zdarzyło się tylko jeden raz. Będziesz mi to wypominać do końca życia?
- Będę, bo to zachowanie nie było odpowiednie dla dziewczyny z Twoim statutem. Myślałam, że przywykniesz do takiego życia, bo nie możesz liczyć na inne.
- W Barcelonie jestem całkowicie anonimowa. Nikt nie śle mi pogróżek, że mnie zabije, porwie czy okradnie. Tam mogę być sobą, czy to trudne do zrozumienia, że chcę mieszkać sama?
- Pod warunkiem, że pojadą z Tobą ochroniarze.
- Nie! – krzyknęłam kategorycznie. – Nic mi nie będzie, jasne? Jestem dorosła i odpowiedzialna. Mam tam swoje życie i nie zamierzam z niego tak łatwo rezygnować.
- Chcesz znów lecieć tam na wakacje? Pobądź tam dwa tygodnie, znudzi Ci się i prędzej czy później wrócisz do imprezowania na Manhattanie. – stwierdził spokojnie ojciec.
- Nie. Zamierzam tam zamieszkać na stałe. Z waszą aprobatą lub bez. Chcecie mieć ze mną jakikolwiek kontakt, to dajcie mi drogę wolną w moim postępowaniu. Może się sparzę, może będę mieć złamane serce, ale na litość boską… to serce jest moje!
- Będziesz jeszcze płakać przez tego piłkarza. Nie wiesz, że znani są z tego, że zmieniają panienki jak rękawiczki? – zwróciła się do mnie mama.
- To samo można powiedzieć o milionerach z Upper East Side, a za takiego właśnie wyszłaś za mąż. – fuknęłam. Matka złapała się za głowę i wskazała na pusty kieliszek, który stał na stoliku obok. Ojciec otworzył whiskey i nalał ją do szklanki. Mamie nalał wina, a ja musiałam obejść się jedynie szklanką soku pomarańczowego. Byłam wściekła jak nigdy dotąd. Miałam wrażenie, że powoli zaczyna coś do nich docierać, że nie mogą zamknąć mnie w mieszkaniu i odseparować od reszty świata. Za każdym razem jednak utwierdzali mnie w przekonaniu, że się myliłam, a oni nie są tak wyrozumiali na jakich się kreują.
Rodzice wymienili kilka zdań na osobności i wrócili do salonu z nietęgimi minami.
- Możesz wrócić do Barcelony, ale pod warunkiem. – zaczął ojciec.
- Jakim? – podniosłam się z miejsca i spojrzałam na nich wyczekująco.
- Nie możesz spotykać się z tym piłkarzyną. – dokończyła za niego matka.
Opadłam bezsilnie na kanapę i tępo spojrzałam w sufit. Myślałam, że dadzą mi wreszcie wolną rękę, a tak naprawdę zamierzali mnie kontrolować do końca moich dni. Na ich słowa zaśmiałam się gorzko, złapałam kluczyki od lamborghini matki i wybiegłam z domu.



*************************************************************

Hej! Wszystkiego dobrego w nowym 2014 roku!
Aby każde Wasze marzenie się spełniło, a na Waszych twarzach zawsze gościł szeroki uśmiech!
Wytrwałości w realizacji noworocznych postanowień ;-)
Pozdrawiam!

27.12.2013

Chapter 11


Marc był nad wyraz wyrozumiały. Myślałam, że zacznie wrzeszczeć i ściągać dekoracje, które Patricia usilnie próbowała przymocować do każdego możliwego fragmentu ściany czy też sufitu. Chłopak przyglądał się wszystkiemu ze zrozumiałym dla mnie zdumieniem i kiwał jedynie głową. Próbowałam wydobyć z niego jakieś zdanie, ale na widok swoich kumpli, którzy pili piwo i gadali o piłce, szybko do nich dołączył.
Znalazłam przyjaciółkę chowającą się za wielką szafką w kącie pokoju. Nie wiem co chciała tym osiągnąć, skoro i tak dosięgnie ją sprawiedliwość wcześniej czy później.
- Gadałam z tatą przez telefon. – odrzekła nad wyraz spokojnie, tuż po tym jak wyciągnęłam ją za rękę na kanapę. Spojrzałam na nią zaskoczona i zasugerowałam by kontynuowała. – Mam wrócić do Nowego Jorku, bo moja mama nienajlepiej się ma. Złapała jakiegoś wirusa i leży w szpitalu.
- Żartujesz? – zasłoniłam usta dłońmi.
- Mówię poważnie. Jutro po południu mam samolot.
- Chcesz, żebym jechała z Tobą? – blondynka wzruszyła jedynie ramionami. – Mogę nawet zaraz zamówić bilet, tylko powiedz.
- Jasne, że byłoby mi raźniej, ale ja nie wiem czy ty później wrócę. Chodzi o to, że tata zagroził mi, że to może być dla mnie lot w jedną stronę. – spochmurniała. – Z mamą jest naprawdę kiepsko i chciałabym z nią być, ale z drugiej strony nie chcę zostawiać Barcelony… Ciebie, chłopaków… Wszystko jest takie popieprzone!
- Przecież zawsze możesz tu wrócić. – objęłam ją ramieniem.
- To nie jest takie proste jak Ci się wydaje, Florence. – wiedziałam dobrze, że coś złego dzieje się z Pat, bo nigdy w życiu nie używała mojego pełnego imienia. Zawsze mówiła skrótem, bądź wymyślała coraz co dziwniejsze ksywki.
- Lecę z Tobą. I tak prędzej czy później muszę pogadać z rodzicami. Lepiej zrobić to od razu niż zostawiać wszystko i przesadnie analizować.
- Dziękuję, jesteś najlepszą przyjaciółką pod słońcem. – uściskała mnie mocno i puściła dopiero wtedy, kiedy dosiadł się do nas Alexis.
- Tyyyyyyle miłości! – objął nas obie i zaśmiał się głośno.
Nie wiedziałam jak mam oznajmić Marc’owi, że wybieram się do Nowego Jorku. Sam namawiał mnie, bym porozmawiała szczerze z ojcem i wyjaśniła całą sytuację, ale nie spodziewał się, że wypalę z takim pomysłem z dnia na dzień.
Szukałam go wzrokiem. Kiedy wreszcie dostrzegłam jak pije piwo z Sergi’m, Marc’iem Muniesą i Tello, nie miałam serca mu przerywać. Gadali, śmiali się głośno i wspominali wycieczkę do Chin.

Muzyka wypełniała każdy najmniejszy zakątek domu. Chciałam pobyć sama, a nie mogłam znaleźć nawet pustego kąta, w którym mogłabym się zaszyć choć na pięć minut. Impreza rozkręciła się na dobre, większość była już pijana i tańczyła na „parkiecie” w salonie. Wymknęłam się przez szklane drzwi, które prowadziły do ogrodu i usiadłam nad basenem, który był podświetlony od wewnątrz. Zdjęłam szpilki i zanurzyłam stopy w ciepłej wodzie. Sama nie wiem kiedy minęła północ. Siedziałam z komórką w ręce i zastanawiałam się czy napisać wiadomość do ojca, że wracam, czy zrobić mu niespodziankę. Z przemyśleń wyrwał mnie znajomy dotyk dłoni, które objęły mnie mocno w pasie.
- Wszędzie Cię szukałem. – usłyszałam głos Marc’a. Cmoknął mnie w policzek i usiadł obok mnie. Złapał mnie za rękę i odwrócił się w kierunku domu, z którego dochodził do nas głos Katy Perry. – Jednak ta impreza nie jest katastrofą jak przewidywałem.
- Myślałeś, że nie wypali? Nie znasz możliwości Pat.
- Czemu jesteś smutna? Stało się coś? – dotknął dłonią mojego policzka. Westchnęłam w odpowiedzi i oparłam głowę o jego ramię.
- Jadę jutro do domu. Mama Pat zachorowała i nie mogę jej puścić samej. – chłopak spojrzał na mnie uważnie. – Chcę pogadać z ojcem, a wiem, że to nie będzie łatwa i przyjemna rozmowa.
- Kiedy wracasz? – wzruszyłam jedynie ramionami. – Ale wracasz? Tak?
Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Mój nieprzewidywalny i apodyktyczny ojciec mógł zrobić dosłownie wszystko. Zamknąć mnie w pokoju bez klamek, wysłać na terapię gdzieś na Alaskę, bądź co gorsza do dziadków do Ohio.
- Nie wiem co powiedzieć. Wszystko okaże się jak z nim pogadam. – podniosłam się z miejsca, ale wciąż trzymałam go za rękę. Na moje słowa chłopak puścił moją dłoń i beznamiętnie spojrzał w falującą wodę.
- Czyli istnieje prawdopodobieństwo, że nie wrócisz do Barcelony?
- Zrobię dosłownie wszystko, żeby wrócić. – kucnęłam za nim i objęłam go ramionami. – Nie mogę tego wszystkiego stracić. Zbyt mocno walczyłam o niezależność, by mi ją tak po prostu odebrali. Nie po tym wszystkim.
- Czyli mamy ostatnią noc przed Twoim wyjazdem. Masz na coś ochotę? – spojrzałam w jego oczy, które zabłyszczały w świetle księżyca. Poruszałam znacząco brwiami i poprosiłam go o rozpięcie suwaka w mojej sukience.
Kiedy byłam w samej bieliźnie, która składała się z czarnego biustonosza bez ramiączek i majtek w tym samym kolorze, weszłam po schodkach do wody i podpłynęłam powoli do brzegu. Musiałam przyzwyczaić się do temperatury wody, bo jak się okazało nie była aż tak ciepła, jak wydawało mi się z początku.
Marc zrzucił z siebie koszulkę, później spodnie i wskoczył do wody. Zrobił kilka rundek po basenie i dopłynął do mnie.
- Sam nie wiem czemu nie korzystam częściej z tego basenu. – uśmiechnął się i złapał mnie w pasie. Przyciągnął mnie do siebie i dotknął ustami mojego policzka. Uśmiechnęłam się na delikatną łaskotkę i nakierowałam jego usta na moje.
Kiedy usłyszałam głośniej muzykę wiedziałam, że coś jest nie tak. Ktoś otworzył drzwi prowadzące z salonu do ogrodu i krzyknął, że impreza przenosi się na basen.
- Te, Armani! – krzyknął Alexis w kierunku Marc’a. – Kopsnij po szampana!
Wybuchłam głośnym śmiechem na widok jego bokserek i nie mogłam się opamiętać przez długi czas. Sanchez podpłynął do nas bliżej ze swoim szerokim uśmiechem na twarzy. Bartra był nieźle zbulwersowany, ale dzięki mojej interwencji nie zaczęli się szarpać w wodzie.
Patricia chciała wyszaleć się ostatniej nocy w Barcelonie. Dosyć mocno przesadziła z alkoholem i tańczyła sama wokół basenu. Bałam się, że może się zatoczyć i niepostrzeżenie wpaść do wody, więc ciągle byłam w pobliżu. Koło godziny wsiadłam z nią do taksówki, by odwieźć ją do mieszkania Sofii. Po drodze rozpłakała się na całego i nie mogłam jej tak po prostu zostawić samej. Było mi przykro, że nie spędzę tej nocy z Marc’iem, ale w danej chwili przyjaciółka była ważniejsza. Wysłałam mu wiadomość, na którą mi nie odpisał. Postąpiłam wobec niego nie fair, ale musiałam wybrać pomiędzy płaczącą Pat, która potrzebowała wsparcia, a Marc’iem, którego mogłam spotkać następnego dnia przed wylotem.
Zaraz po przyjeździe do mieszkania ciotki, zamówiłam bilety na lot do Nowego Jorku. Początkowo miałam z tym niemałe kłopoty, bo podobno nie było już miejsc, ale kiedy zadzwoniłam i wypowiedziałam swoje nazwisko, nagle znaleziono miejsce. Wprost spadło z nieba. Nie lubiłam załatwiać niczego przez moje nazwisko, ale gdy nie miałam wyboru, musiałam schować dumę na bok i zagrać rozkapryszoną córkę najbogatszego Hiszpana. Przychodziło mi to bez trudu, bo przez całe życie taka właśnie byłam. Opierałam się głównie na nazwisku i profitach, które z tego tytułu mi przysługiwały. Byłoby mi za to wstyd. Za to jakim byłam człowiekiem, a jakim starałam się być.
*
Uporałam się ze łzami Patricii koło szóstej rano. Miałyśmy niewiele czasu na sen i spakowanie walizek. Wzięłam tylko bagaż podręczny, ale mimo to ważył chyba z tonę. Pat zapakowała większość swoich rzeczy, bo nie była pewna, czy wróci, a nie chciała narażać Sofii na wysyłanie rzeczy przez kuriera.
- Będę tęsknić za tym mieszkaniem. – westchnęła blondynka siadając na oparciu kanapy w salonie.
- Głupia jesteś i tyle! – uderzyłam ją w ramię. – Wrócimy tu najpóźniej za kilka dni. Zrozumiano?
- Gdyby to było takie proste, Flo. – zasłoniła twarz dłońmi próbując ponownie nie wybuchnąć płaczem.
- Jeżeli nie wrócisz to co z Apo? Co z Alexisem i resztą? – kucnęłam przy jej kolanach.
- To „coś” z Apo nie wyjdzie. On wyraźnie zainteresowany jest kimś innym. – odpowiedziała spokojnie. Spojrzałam na nią zaskoczona. – No co się tak patrzysz? Przecież on od początku leciał na Ciebie, a nie na mnie!
- Nie wkurzaj mnie takimi tekstami, Pat. – zagroziłam jej palcem.
- Och, nie bądź śmieszna! Dobrze wiedziałaś jak jest i próbowałaś go mi wcisnąć, ale się nie udało. Bo jak miało się udać jak chłopak na randce myśli o innej?
- I z tego powodu płakałaś przez pół nocy?
- Nie. Martwię się o mamę, o powrót do Stanów… o Alexisa… o Ciebie…
- Czemu niby o mnie? Ze mną wszystko w jak najlepszym porządku. – usiadłam obok niej. – A o Alexisa? Stało się coś?
- Wczoraj po pijaku się z nim… całowałam. Wiem, że to nic wielkiego, ale ja mam wyrzuty sumienia. Uwielbiam go i nie chcę robić mu niepotrzebnych nadziei, bo po południu wracam do domu.
- Dlaczego niepotrzebnych nadziei? Wrócisz tu, zobaczysz.
- A jeżeli nie?
- Wrócimy tu, choćby na siłę. – uściskałam ją mocno.
*
Dokładnie w południe usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi. W progu stał Marc z malutkim bukiecikiem stokrotek.
- Mogę wejść? – spytał po chwili milczenia. Otrząsnęłam się w sekundę i gestem ręki zaprosiłam go do środka. Pociągnęłam go przez salon, w którym siedziała Pat, do mojego pokoju i zamknęłam za nami drzwi. – To dla Ciebie. – wręczył mi kwiatki. Uśmiechnęłam się mimowolnie i odebrałam bukiecik.
- Są prześliczne, dziękuję. – wspięłam się na palcach by pocałować go w policzek.
- Naprawdę musisz jechać? – przytaknęłam głową i wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Kiedy poczułam jego ręce, które mnie jeszcze mocniej przytuliły do siebie.
- Widzimy się niedługo. Obiecuję.
- Odwieźć Was na lotnisko? Jestem samochodem.
- Miałyśmy zadzwonić po taksówkę, ale skoro tak, to chętnie skorzystamy. – uśmiechnęłam się. Miałam wrażenie, że Marc był na mnie niesamowicie zły. Próbowałam jakoś załagodzić sytuację, ale na próżno.
- Nie musisz nawet sprzątać w domu… wrócimy tak szybko, że nawet nie zauważysz kiedy i Pat wypoleruje Ci dom na cacy.
Bartra zaśmiał się pod nosem i oparł podbródek o moją głowę. Tak bardzo nie chciałam się z nim żegnać! Nie wtedy, kiedy zaczynało się nam układać. To takie niesprawiedliwe.

Alexis wpadł do nas pół godziny później. Chciał osobiście się z nami pożegnać, choć nie powiem robił maślane oczy do mojej przyjaciółki. Ona natomiast udawała, że go nie zauważa i traktowała jak powietrze. Kilka razy szturchnęłam ją w bok, by przestała odgrywać szopki. Kiedy ona zaczynała się do niego uśmiechać, on nagle tracił zainteresowanie i tak w kółko.
Byli przekomiczni i właśnie to uwielbiałam w nich najbardziej. Nie wiedziałam jak mam rozumieć słowa Pat o Apo, ale nie chciałam dalej drążyć tematu. To było ponad moje siły. Przed wylotem zadzwoniłam do Louisa, że wylatuję lada chwila do Stanów i zrozumiem jeżeli, bo powrocie nie będzie miał dla mnie miejsca. Powiedział, że zobaczymy, ale nie powinnam nastawiać się na pracę, bo mają urwanie głowy w knajpie i chcąc nie chcąc, będzie musiał kogoś wziąć na moje miejsce. Żałowałam tego, bo naprawdę lubiłam z nimi współpracować. Zawsze wychodziłam z szerokim uśmiechem na twarzy i miałam mnóstwo przygód, których nie zapomnę.
Pożegnanie z ciotką Sof trwało bardzo krótko. Miałam jej tylko obiecać, że będę mieć oko na Patricię i uściskała mnie mocno. Zdziwiłam się, bo zawsze lubiła odgrywać sceny niczym z teatru lub taniej telenoweli. Może po prostu stwierdziła, że nie ma sensu się żegnać, skoro niebawem się zobaczymy? Albo miała mnie gdzieś? Nie, nie. Kochała mnie. Tego akurat byłam pewna jak niczego innego na świecie.
Na lotnisku El Prat panował całkowity chaos. Kto zgubił dziecko, komuś zagubiono bagaż, a jeszcze innemu dziewczyna dała w twarz na dzień dobry. Stałam pomiędzy nimi czekając na swój lot, nerwowo ściskając rękę Marc’a i obserwując co się działo wokół mnie. Pat i Alexis zawzięcie o czym dyskutowali. Gestykulowali, machali, przeklinali. Wywnioskowałam z tego wszystkiego, że moja przyjaciółka wreszcie schowała dumę do kieszeni i znowu dogadywała się z Chilijczykiem.
Marc mnie obserwował. Nic nie mówił, był wyraźnie pochłonięty swoimi myślami i chwilę mi zajęło nim wrócił z powrotem na Ziemię.
- O czym myślisz? – spytałam go i stanęłam naprzeciw niego. Dalej trzymałam go za rękę, ale tym razem złapałam również drugą. – Nie gniewaj się już na mnie. Proszę.
- Wolałbym Cię teraz odbierać z lotniska, a nie czekać na samolot. – odrzekł naburmuszony. – Daj mi od razu znać jak wylądujecie. Ok.? – przytaknęłam od razu głową.
Kiedy usłyszeliśmy kobiecy głos nawołujący pasażerów lotu do Nowego Jorku, wiedziałam, że to już ostatni moment na pożegnanie. Nie chciałam robić scen, po prostu pocałowałam Marc’a w usta i uśmiechnęłam się szeroko. To nie miało być pożegnanie, a jedynie rozłąka na krótki czas.
Wsiadłam do samolotu idąc pod rękę z Pat i zajęłyśmy swoje miejsca w biznes klasie. Wyjęłam od razu książkę, blondynka założyła słuchawki na uszy i przymknęła powieki. Bałam się spotkania z rodzicami, ale raz kozie śmierć.




******************************************************* 

Hej! Trochę namieszałam, ale nie mogę wprowadzać zbyt wielkiej sielanki, prawda?
Święta, święta i po świętach. Po wizycie tabunu gości, został mi bałagan do ogarnięcia, kilogramy do zwalczenia i migrena. Mam nadzieję, że u Was było o niebo lepiej!
Pozdrawiam i do kolejnego :*

23.12.2013

Chapter 10


Patricia siedziała w kuchni z wyraźnie zadowoloną miną. Oparłam się o futrynę drzwi i obserwowałam jej poczynania. Próbowała posłodzić herbatę, ale zamyślenie wzięło nad nią górę i posłodziła ją o sześć łyżeczek za dużo. Zaśmiałam się pod nosem, na co zareagowała wzburzeniem, by po chwili śmiać się w najlepsze.
- Musimy chyba pogadać. – westchnęłam i usiadłam naprzeciwko niej, za wyspą kuchenną. Nalałam sobie soku do szklanki i spojrzałam na zaciekawioną przyjaciółkę. – Więc jak tam Apo?
- Zaprosił mnie na mecz. Powiem Ci, że jestem w szoku, bo wydawało mi się, że leci na Ciebie od pierwszego spotkania!
- No widzisz, to chyba dobrze? – zmrużyłam oczy.
- W sumie to nie wiem. – nerwowo zatrzepotała rzęsami. – Mam wrażenie, że to dzieje się zbyt szybko. Zamieniłam z nim zaledwie kilka zdań, a on dwa dni później wpada z propozycją wyjścia.
- Czemu to zbyt mocno interpretujesz? Może Cię lubi i chce lepiej poznać? Nie wyszukuj w tym niewiadomo czego.
- Kotku, znam takich jak on. A raczej znałam i to wielu. Większość z nich chciała zaciągnąć mnie do łóżka, a nie bawić się w randkowanie. – zawiesiła głos na moment. – No może oprócz Marc’a, on jest wyjątkiem. Nigdy nie widziałam faceta, który tak lata za dziewczyną.
- Życiowe mądrości panny Patricii. – zaśmiałam się. Faktycznie miała rację. Nikt wcześniej tak o mnie nie zabiegał i dlatego tak bardzo wpadłam po uszy w relacji z piłkarzem. Tęskniłam za nim każdą komórką ciała, a rozłąka którą zaserwował nam klub tuż po tym jak się zeszliśmy była nie do wybaczenia.
- A no, ja zawsze mówię same mądrości.
- Niczym Alexis. – sama nie wiem, dlaczego wkręciłam go do tej rozmowy. Chciałam jej powiedzieć o jego rzekomym zauroczeniu jej osobą, ale nie wiedziałam jak może na to zareagować. Z drugiej jednak strony miała prawo wiedzieć, sama chciałabym gdybym była na jej miejscu.
- Co Alexis? – spojrzała na mnie znad kubka Her baty. To jej nie ogarnięcie idealnie odzwierciadlało chilijskiego piłkarza. Byli identyczni, dlatego miałam wrażenie, że mogliby stworzyć związek idealny.
- Pstro. – puściłam jej oczko. Nie miałam się kogo poradzić. Sofia poszła spać, Marc szarżował po Chinach z resztą pijackiej zgrai, która tylko i wyłącznie oficjalnie była w tourne. Bardziej ogarnięci w temacie wiedzieli dobrze, że wódka lała się strumieniami, a play station działała przez 24h/dobę. Czy to nie powtórka z rozrywki?
Patricia poszła spać cała w skowronkach. Machnęłam ręką na jej odchyły i postanowiłam porozmawiać z nią gdy dojdzie do porządku ze swoim mózgiem. Oznaczało to odłożenie tej sprawy na bardzo, bardzo długo. Jednak próbowałam. I to jak.

Tydzień minął mi na bieganiu z pracy do mieszkania, później joggingu z Niną, która całkowicie zaaprobowała moje towarzystwo i zakupach z Pat w wolnym czasie. Sofia odwoływała się na problem z żołądkiem, co miało być oficjalną przyczyną tego, że nie towarzyszyła klubowi w wyjeździe na Daleki Wschód. Faktem było jednak to, że posprzeczała się z Sandro o jakąś bzdetę i nie chciała go widzieć. No przynajmniej nie przez tydzień.
Patricia pochłonięta była przygotowaniami do przyjęcia dla chłopców z okazji ich powrotu do ojczyzny. Miała z tym niezły polot, nie liczyła się z kosztami, a moje trzeźwe spojrzenie nanosiło poprawki na jej dziwne pomysły, jak np. łabędzie pływające w basenie Marc’a.
Już wprost nie mogłam doczekać się spotkania z piłkarzem. Odliczałam godziny i minuty, aż wreszcie będę mogła rzucić mu się na szyję. Kiedy wreszcie ujrzałam ochroniarzy, którzy prowadzili piłkarz przez wyjście lotniska moje serce poskoczyło do góry. Marc wyglądał jeszcze lepiej, a jego uśmiech wydawał mi się jeszcze szerszy i szczerszy. Szukał mnie wzrokiem, bo odpowiednio wcześniej dałam mu znać, że skoczę po niego na lotnisko i kiedy wreszcie nasze spojrzenia się zetknęły miałam jego uśmiech tylko i wyłącznie dla siebie. Nie robiliśmy ceregieli z naszego powitania. Pocałowałam go w policzek i razem z ciągnącym za sobą wielką walizkę (oraz Alexisem, który chciał podwózkę) Marc’iem wsiedliśmy do jego samochodu. Kilku paparazzi zdążyło nam zrobić zdjęcia, ale zbytnio nas to nie obeszło.
- Jak lot? – zapytałam w trakcie jazdy. – Jesteście zmęczeni?
- Stęsknieni. – poprawił mnie od razu Marc i złapał mnie za rękę, którą pocałował.
- Trzeba było mi powiedzieć, że chcecie tutaj się na siebie rzucić, to nie wepchałbym się wam do auta. – zaśmiał się Chilijczyk.
- Nikt się na nikogo nie rzuca, słońce. – posłałam mu uśmiech w lusterku. – Poza tym z chęcią Cię podwiozę do domu i osobiście zaproszę na imprezę, którą organizuje Pat.
- Jaką imprezę? – dopytywał chłopak.
- Z okazji waszego szczęśliwego powrotu. – odpowiedziałam od razu. – To chyba logiczne.
- Nie mów takiego słowa przy moim przyjacielu. – zaśmiał się Marc. – Chyba przed imprezą będę musiał trochę się przespać, bo szczerze powiedziawszy to nie będę później w stanie się bawić.
- Kac? – spojrzałam na niego spod byka.
- Kac morderca. – odpowiedzieli chórem z Alexisem.
- W takim razie prześpisz się u mnie. Taki mały szczegół… - złapałam go ponownie za rękę. - …impreza jest u Ciebie w domu. – reakcja chłopaków była nie do opisania. Alexis śmiał się w niebogłosy, o mało nie dławiąc się własną śliną, Marc natomiast pobladł z wrażenia. Nie lubił imprez organizowanych u siebie, ale niestety posiadałam tylko klucze do jego domu, więc przyjęcie chcąc nie chcąc musiało się tam odbyć.
Odwiozłam Alexisa do jego domu na obrzeżach i skierowałam się do centrum do mieszkania Sof. Nikogo nie było w środku, więc mogłam położyć chłopaka w swoim łóżku, bez zbędnych tłumaczeń.
- Tęskniłem za Tobą. – odgarnął kosmyk włosów z mojego policzka, poczym jeszcze bliżej mnie do siebie przyciągnął. Czekałam na jego pocałunek przez pięć długich dni, więc kiedy wreszcie to uczynił, ugięły mi się kolana.
- Ja za Tobą też. – naciągnęłam na niego kołdrę i siedząc na kraju łóżka trzymałam go za rękę. – Odpoczywaj. Potrzebujesz czegoś? Może jesteś głodny?
- Chcę Ciebie. – odpowiedział stanowczo. – Zostań, proszę. – położyłam się obok niego i wtuliłam w jego ramię. Znów czułam się bezpiecznie.
- Wziąć Ci coś z domu? Pat dzwoniła już do mnie kilka razy i mam jej w czymś pomóc.
- Jakieś ciuchy na wieczór. – pogłaskał mnie po policzku. Nie chciałam go opuszczać, ale obiecałam Patricii, która zaczynała sobie rwać włosy z głowy. Pocałowałam go delikatnie i kiedy upewniłam się, że niczego mu nie brakuje, wyszłam.
To co zastałam w domu Marca wywołało u mnie napad histerycznego śmiechu. Wypiłam duszkiem drinka, którego podała mi przyjaciółka i pobladłam z wrażenia.
- Skąd wzięłaś to wszystko? – jęknęłam przyglądając się zielonym lianą, które oplatały każdy możliwy centymetr pokoju.
-  Mam swoje kontakty. – puściła mi oczko.
- Czy Ty aby nie przesadzasz? To miało być małe przyjęcie. – odłożyłam kieliszek na stolik i rozejrzałam się dookoła. – Brakuje tylko striptizerów! – powiedziałam zbulwersowana.
- Kochanie, aż tak nie będziemy szaleć. Mamy kolorowe drinki, które będzie serwować niezawodny Apo, catering ze świetnej knajpy w centrum, skoczną muzykę i mnóstwo ludzi potwierdziło swoje przyjście.
- Pat… - złapałam ją za ramiona, kiedy zaczęła paplać bez opamiętania. – Weź głęboki wdech i wydech. To nie impreza dla papieża, tylko zwykła posiadówka ze znajomymi, jasne? – dziewczyna kiwnęła niepewnie głową. – Odwołaj co się da.
- Nie mogę! Wszystko jest opłacone i nikt nie zgodzi się na zwroty. – pod moje nogi skoczyła Nina, która o mało nie wywołała u mnie zawału serca. Na serio przestraszyłam się, że to jakieś zwierze wynajęte przez moją niesforną przyjaciółkę. Wzięłam psiaka na ręce i usiadłam na kanapie.
- To w czym mam Ci pomóc? – spytałam kiedy wreszcie miała moment, żeby zaszczycić mnie odpowiedzią dłuższą niż tylko: tak, nie, bo tak.
- Dogadasz się z Apo i powiesz gdzie ma się rozkładać z mini barem. Będzie tutaj… - spojrzała na zegarek na ręku. - …za kwadrans.
Westchnęłam zrezygnowana i opadłam z powrotem na kanapę. O wiele bardziej wolałam być w łóżku ze swoim chłopakiem, niż pomagać jej w organizacji „wydarzenia roku”. Towarzystwa dotrzymywała mi Nina, która również tęskniła za Marc’iem.
Kiedy Apolinar wreszcie pojawił się w domu Bartry pobladł z wrażenia, niczym ja wcześniej. Później zaczął się śmiać, a na końcu z niedowierzaniem pytać jak to możliwe, że to wszystko nie „pierdyknęło”.
- Marc ma bar w salonie, ale trzeba go odpowiednio ustawić. – pociągnęłam kolegę z pracy za rękaw. Pomogłam mu wypakować z kartonów setki butelek, które znając życie miały zostać opróżnione w trybie natychmiastowym, zaraz po pojawieniu się chłopaków z drużyny. Przetarłam bar, ustawiłam kieliszki i z uśmiechem na twarzy pociągnęłam Ninę na schody. W między czasie wrzuciłam jakieś ciuchy piłkarza to podręcznej torby i byłam gotowa do wyjścia.
Miałam mały problem ze złapaniem taksówki, bo dom Marc’a położony był z dala od ruchliwej ulicy. Musiałam przejść z psem kilka przecznic, a po drodze dziękowałam Bogu, że chłopak mieszka w spokojnej dzielnicy.
W mieszkaniu ciotki Sof było całkowicie ciemno. Po zapaleniu światła odpięłam Ninę ze smyczy i najciszej jak się dało weszłam do swojego pokoju. Marc spał jak zabity. Nie miałam serca go budzić, bo przecież nie musieliśmy być punktualnie na imprezie organizowaną przez Pat. Wystarczy, że przyjaciółka zorganizowała balangę bez zgody Barty w jego domu, co moim zdaniem było lekkim przegięciem. Ale kto odważyłby się sprzeciwić panience Camarillo? No właśnie: nikt.
Chciałam być cicho. Nie trzaskałam drzwiami, szafkami, a mimo to po niedługim czasie w kuchni pojawił się piłkarz.
- Obudziłam Cię? – spojrzałam na niego zaskoczona.
- Nina wskoczyła na łóżko. – zaśmiał się i objął mnie w pasie. Wyglądał cudownie. Jego rozczochrane włosy, zaspane oczy i chrypka, wszystko było idealne.
- Przyniosłam Ci coś do ubrania, ale w sumie nie wiem czy trafiłam w twój gust. A… i jeszcze jedno. – musiałam zrobić chwilę przerwy, by kontynuować. – To co zobaczysz u siebie w domu… nie było moim pomysłem.
Chłopak momentalnie się obudził i spojrzał na mnie przerażonym wzrokiem.
- Co mam zobaczyć?
- To był pomysł Particii. Jak weszłam to wszystko było już gotowe. – pogłaskałam go po policzku. Dobrze wiedziałam, że lepiej powiedzieć mu zawczasu, niż widzieć jak umiera na zawał na imprezie. – Ale gwarantuję Ci, że Pat wszystko własnoręcznie posprząta.
- Jest źle? – zmrużył oczy. Zaśmiałam się, co uznał za dostateczną odpowiedź. Oparł głowę o moje ramię i jeszcze mocniej się we mnie wtulił, a jako że był dużo wyższy ode mnie, musiał się znacznie wygiąć, co potęgowało jego naburmuszenie.
Chciałam jakoś poprawić mu humor. Pierwsze co przyszło mi do głowy, to własnoręcznie zrobiona gorąca czekolada, która kiedyś robiła mi mama. Minęło sporo czasu nim składniki się połączyły, ale zdecydowanie było warto czekać.
- Uwielbiam Cię. – Marc posadził mnie na swoich kolanach i musnął delikatnie w usta. – Musimy tam iść? Tak strasznie mi się nie chce. – westchnął wprost do mojego ucha.
- Pomyśl na to z innej strony: jeżeli tu zostaniemy, to będziemy musieli pomieścić się w trójkę w jednym łóżku z Patricią.  Ciotka Sofia zrobi nam rano pobudkę swoją suszarką, a tak… to w Twoim wielkim łóżku… nasza dwójka może się… zgubić. – zaśmiałam się pod nosem.
- Zgubić? Niedoczekanie Twoje. – uśmiechnął się szeroko. – Ale masz rację. Twój argument mi całkowicie wystarczy.
Aby wyrobić się w miarę o rozsądnej porze, musieliśmy zacząć się zbierać. Chcąc, nie chcąc. Kiedy Marc brał prysznic, ja zajęłam się makijażem, który obejmował jedynie zrobienie kreski na powiece, przejechaniem rzęs tuszem i pomalowaniu ust na czerwono. Włosy rozpuściłam i delikatnie podkręciłam na lokówce, żeby dodać im objętości. Założyłam małą czarną, która idealnie opięła moje ciało i beżowe szpilki. Na wierzch zarzuciłam szale poletko i do ręki wzięłam kopertówkę. Oczywiście mogłam się tego spodziewać, że Marc będzie wyglądać obłędnie. Czarna dopasowana koszulka, szare spodnie i czerwone trampki wyglądały na nim świetnie. Niby minimalizm, a mogłabym pożreć go na dzień dobry.
Bałam się reakcji chłopaka na to co działo się u niego w domu. Kiedy taksówka zatrzymała się tuż pod bramą wejściową, okręciłam się na pięcie i chciałam uciekać, ale Marc złapał mnie w odpowiednim momencie. Musiałam zmierzyć się z kreatywnością Patricii. O więcej gustu posądziłabym hipopotama, ale to była w końcu moja najlepsza przyjaciółka i rodzina. Zacisnęłam zęby i otworzyłam wejściowe drzwi.


************************************************* 

Hej! Wesołych Świąt moi drodzy!!!
Wszystkiego, wszystkiego, wszystkiego najlepszego!
Dużo zdrowia, szczęścia i miłości.
Dużo pysznego jedzenia i wylegiwania się do upadłego!
Masy prezentów i uśmiechu na twarzy :-)
Pozdrawiam i ściskam Was! Do kolejnego rozdziału :*
PS: zapraszam na mój drugi blog :-)

20.12.2013

Zaproszenie

Hej! Chciałabym Was zaprosić na mój nowy blog z opowiadaniem
Pojawił się już prolog.
Coś nowego, coś z innej beczki - mam już trochę dość opowiadań piłkarskich :P Ale na dniach pojawi się tutaj nowy, świeżutki rozdział.
Buźki!

7.12.2013

Chapter 9


Obudzenie się w ramionach osoby, która wypełnia całkowitą pustkę w życiu, jest najpiękniejszym momentem jaki mogłabym sobie wyobrazić. Podniosłam się na łokciach i spojrzałam na śpiącego na brzuchu Marc’a. Wyglądał obłędnie i uśmiechał się nawet przez sen. Mimowolnie na mojej twarzy zagościł uśmiech. Tak właśnie na mnie działał. Nawet gdy nie był tego świadomy, poprawiał mi humor.
Założyłam na siebie koszulkę piłkarza, która wyglądała na mnie jak sukienka i zeszłam na dół do kuchni. Psina Marc’a leżała na swoim posłaniu. Na mój widok pomerdała wesoło ogonkiem i przybiegła wprost pod moje nogi.
- Jesteś głodna? – wyjęłam z lodówki opakowanie z narysowanym szczeniakiem, co uznałam za idealny posiłek dla niej i wysypałam zawartość do miseczki koło jej posłania. Uzupełniłam miseczkę z wodą i włączyłam ekspres do kawy.
Kiedy poczułam znajome dłonie na mojej talii od razu uśmiechnęłam się szeroko. Marc obrócił mnie do siebie i złożył na moich ustach pocałunek.
- Widzę, że zakumplowałaś się z Niną. – wskazał na psiaka, który nie odrywał mordki od miski z jedzeniem.
- Gdybym wiedziała, że wystarczy jej dać jedzenie to przyszłabym tutaj z workiem karmy dla psów. – wspięłam się na palcach i dotknęłam nosem jego ust.
Marc podsadził mnie na szafkę kuchenną i kontynuował pocałunek.
- Mogłabym się do tego przyzwyczaić. – szepnęłam. Chłopak uśmiechnął się szeroko i przysunął mnie do siebie jeszcze bliżej. Gdyby nie sygnał ekspresu do kawy to prawdopodobnie tkwilibyśmy w takiej pozycji przez resztę dnia.
- I niby jak mam Cię zostawić na pięć długich dni? – wzruszyłam ramionami i skierowałam się po filiżankę świeżo zaparzonej kawy.
Zjedliśmy wspólnie śniadanie, które przygotował dla nas Marc, później pomogłam mu spakować walizkę. Byłam pod wrażeniem tego jak miał wszystko pod kontrolą. Był przyzwyczajony do częstych podróży, które gwarantowały mu zobaczenie każdego zakątku (nawet bardzo odległego) świata. Nie musiał spędzać godzin na pakowaniu, bo doskonale wiedział czego potrzebuje na dany wyjazd. Oczywiście w przeciwieństwie do mnie. Każda moja nawet najmniejsza podróż, która przykładowo trwała dwa dni, zmuszała mnie do zabrania tabunu walizek i mnóstwa niepotrzebnych mi rzeczy.
- Mam pytanie. – brunet zamknął walizkę i przesunął pod ścianę, by nie przeszkadzała mu przez resztę dnia. – Mogłabyś się zająć Niną przez ten tydzień?
Spojrzałam na niego zaskoczona. Byłam w szoku, bo to było jego oczko w głowie i to, że chciał oddać ją w moje ręce (mimo, że w ogóle nie miałam styczności ze zwierzętami) było dla mnie nie lada wyzwaniem.
- No jasne. – kiwnęłam głową, ale nie byłam  do końca przekonana czy jednak to był dobry pomysł. Chciałam spędzić z nim jak najwięcej czasu, a zbliżająca się rozłąka, wcale nie poprawiała mi humoru.
Resztę niedzieli spędziłam z Marc’iem. Pat kilkukrotnie próbowała się do mnie dodzwonić, ale stwierdziła, że jednak nie będzie nam przeszkadzać i wysłała krótkiego sms: „Nie zamęczcie się nawzajem, łobuziaki.”. Uśmiechnęłam się pod nosem i pokazałam telefon piłkarzowi, który w odpowiedzi zaśmiał się głośno. Coś w tym jednak było. Wtuliłam się w jego ramię i przymknęłam z zadowoleniem oczy.

Nazajutrz odwiozłam Marc’a jego samochodem na lotnisko z zamiarem pożegnania się z resztą chłopaków. Thiago, Sergi i Alexis byli zszokowani moim widokiem, ale wyciskali mnie i kiedy zobaczyli jak Marc łapie mnie za rękę, równo zagwizdali.
Pożegnałam się ze wszystkimi i pomachałam na widok odchodzących chłopców. Wróciłam do mieszkania Marc’a i zabrałam Ninę, która niezbyt pałała na mój widok entuzjazmem. Spakowałam jej kilka zabawek i złapałam taksówkę, która zawiozła mnie do mieszkania ciotki Sof.
- Zajmiesz się Niną, tak? – zwróciłam się do Patricii, która przywitała mnie w progu mieszkania z szerokim uśmiechem na twarzy i miną mówiącą więcej niż tysiąc słów o moim nocowaniu u Marc’a. – Ja zaraz lecę do knajpy i nie mogę jej ze sobą zabrać.
- Ty mi lepiej opowiedz o Twoim tajemniczym zniknięciu i zaszyciu się w mieszkaniu naszego kochanego piłkarza? – poruszała znacząco brwiami i zamknęła za mną frontowe drzwi. Odpięłam Ninę ze smyczy i ruszyłam w stronę łazienki.
- Nie ma o czym mówić. – odpowiedziałam krótko.
- To jesteście razem czy nie? – zatarasowała mi drogę. – I najważniejsze… powiedziałaś mu o wszystkim?
- Powiedziałam. Przyjął to lepiej niż się spodziewałam. – przecisnęłam się koło jej ramienia. – I tak… jesteśmy razem.
Patricia pisnęła i klasnęła głośno w ręce. Jej reakcja przebiła moje oczekiwania. Wiedziałam dobrze, że nam kibicowała, a jej uśmiech mnie tylko w tym utwierdził. Zamknęłam się w łazience i wzięłam szybki prysznic, po którym od razu poczułam się rześko. Założyłam dżinsy, czarną koszulkę i trampki. Miałam niewiele czasu, więc zadzwoniłam po taksówkę, która zawiozła mnie do knajpy Lou.
Apo przywitał mnie jak zwykle onieśmielającym uśmiechem. Miałam wrażenie, że za każdym razem uśmiechał się jeszcze szerzej. Jego brat przeglądał jakieś papiery, popijając przy tym czarną kawę. Pracowałam na zmianie z Lolą i Alicią, które nie tryskały humorem jak to miały w zwyczaju. Podobno posprzeczały się o jakiegoś chłopaka, który obie je zaprosił na randkę. To było do przewidzenia, że dziewczyny dotrą do prawdy i będą wściekłe. Sama bym była nieźle rozjuszona.
Założyłam czarny fartuch, który przewiązałam na biodrach i stanęłam za barem obok Apo. Zaparzył mi herbatę, a sam zajął się rozpakowaniem nowej dostawy alkoholu. Pomogłam mu z chęcią, bo po mojej stronie usiadła zaledwie jedna para, która zażyczyła sobie jedynie dwóch filiżanek kawy.
- Dostałem bilety na piątkowy mecz Realu. Nie chciałabyś się przejść? – zwrócił się do mnie szatyn znad baru pod którym wycierałam półki.
- To bardzo miłe z Twojej strony, Apo. Ale chyba będę musiała odmówić. Nie tylko dlatego, że kibicuję drużynie przeciwnej. – odpowiedziałam. Nie chciałam wtajemniczać go w moje życie prywatne, ale moje słowa go nie do końca usatysfakcjonowały. – Skoro masz wolny bilet to może zabrałbyś Patricię? Z chęcią pójdzie.
Chłopak był trochę onieśmielony, ale kiwnął głową. Nie chciałam owijać w bawełnę, a wiedziałam dobrze, że brat mojego szefa wpadł w oko mojej przyjaciółce. Chciałam, żeby zrobili wreszcie jakiś pierwszy krok.
Po południu zaczął się istny boom na naszą knajpę. Pogoda nie sprzyjała spacerowaniu po plaży, więc większość zatrzymała się u nas by nacieszyć się kubkiem gorącej czekolady bądź herbaty.  Mimo, że był początek kwietnia, to pogoda zupełnie nie sprzyjała moim oczekiwaniom. Przez większość dnia było niebo było pochmurne, by przez nie więcej niż kwadrans cieszyć nas przebłyskiem słońca. Wieczorem zbierało się na deszcz, ale ostatecznie kończyło się na kilku kroplach. Miałam wrażenie, że nie jestem w słonecznej Hiszpanii, a na Alasce. Chciałam wreszcie wskoczyć w stój kąpielowy i nacieszyć się nieograniczoną ilością witaminy D.
Tęskniłam za Marc’iem bardziej niż się tego spodziewałam. Wysyłał mi sms, gadaliśmy przez wideo konferencje, ale to nie to samo co kontakt w cztery oczy. Zawsze wtrącał się Alexis, który dzielił pokój z Marc’iem i kończyło się na tym, że rozmawialiśmy w trójkę o pogodzie. Nie miałam mu tego za złe, bo przez ten krótki czas zdążyłam się z nim zaprzyjaźnić. Był wesołym i szczerym chłopakiem o złotym sercu. Czasami palnął jakąś komiczną gafę, ale i tak to nie zmieniało faktu jak bardzo go polubiłam.
Musiałam pogadać z ciotką i podziękować jej za uratowanie mi tyłka. Sama stała się numerem jeden na czarnej liście mojego ojca, więc szczera rozmowa była co najmniej wskazana.
Po pracy pojechałam taksówką prosto do mieszkania. Ciotki jeszcze nie było, ale postanowiłam na nią zaczekać. Pat bawiła się z Niną, co było zabawnym widokiem, bo psiak całkowicie rozczulił moją przyjaciółkę. To ona zawsze była miłośnikiem zwierząt, roślin i wszystkiego co da się kochać, więc od razu zakochała się w suczce Marc’a i nie chciała jej oddać.
Czekałam cierpliwie na Sof, która jak na złość nie wracała do domu punktualnie. Kiedy się pojawiła od razu poprosiłam ją do swojego pokoju i zamknęłam za nami drzwi.
- Sof, chyba musimy pogadać. – powiedziałam słowem wstępu. -  Moje życie jest pogmatwane, przez to i Twoje zaczęło się pieprzyć.
- Myślisz, że moje życie zanim się pojawiłaś w Barcelonie było usłane różami? Kochanie, cieszę się, że jesteście tutaj. Twój ojciec, Amancio, w ogóle mnie nie obchodzi. Może mi grozić niewiadomo czym, a ja i tak Ci zawsze pomogę. – wyciągnęła do mnie ręce.
- Mój ojciec Ci groził? – spojrzałam na nią z przerażeniem i usiadłam na łóżku.
- Nie raz, nie dwa. On już taki jest. Ma się za niewiadomo kogo, a prawda jest taka, że przechodzi kryzys wieku średniego… może nawet wieku starczego… i może sobie podskakiwać, ale nie mi, czy nam. Twoja matka się z nim prędzej czy później rozwiedzie, bo nikt nie może żyć w takim domu. Wiem dobrze, dlaczego uciekłaś i wcale Ci się nie dziwię. Nie zmienia to jednak faktu, że powinnaś z nimi szczerze porozmawiać. Masz dwadzieścia lat i możesz wreszcie postawić się ojcu.
- Już się postawiłam, ale i tak mnie tu odnalazł.
- Musisz pojechać do Nowego Jorku i odbyć z nimi poważną i dorosłą rozmowę. Twój ojciec ma dwójkę dzieci z poprzedniego małżeństwa, dodatkowo Martę, która wyszła za mąż. Ty jesteś najmłodsza i on próbuje za wszelką cenę sprawić, byś nie dorosła. Ale na to jest już trochę za późno. – zmrużyła oczy.
- Myślisz, że nie zamknie mnie w pokoju, gdy tylko się tam pojawię? Wiele razy to przerabialiśmy.
- Kochanie, musisz im pokazać, że jesteś dorosłą kobietą i muszą liczyć się z Twoim zdaniem. – złapała mnie za rękę. - Póki co pokazałaś wybryk nastolatki, która uciekła z domu. Kiedy wrócisz tam i pokażesz im swoim zachowaniem jak dojrzałaś przez ten czas, to daję Ci słowo, że wrócisz tutaj w jednym kawałku. – puściła mi oczko.
- Chciałabym Ci wierzyć, ale dobrze znam swojego ojca.
Rozmowa z ciotką bardzo mi pomogła, by wreszcie podjąć decyzję co do przyszłości. Chciałam za wszelką cenę nie myśleć o całej tej chorej sytuacji i żyć chwilą, ale ile można?
Późnym wieczorem odwiedził nas Apo. A raczej Patricię i zaproponował jej wypad na mecz. Cieszyłam się, że się na to zdecydował, bo po mojej odmowie, równie dobrze mógł unieść się dumą.
- Cześć… - powiedziałam rozmarzonym głosem do słuchawki, podczas spoglądania na Apo i Pat, którzy zachowywali się uroczo. Co chwile rzucali sobie spojrzenia, wymieniali uśmiechy i widać było, że byli trochę speszeni. Ja natomiast siedziałam z drugiej strony pokoju i wzdychałam na ich widok.
- Florence, dobrze się czujesz? – usłyszałam głos Marc’a, który nie krył zaskoczenia. – Rozumiem, że dzwonię nie w porę?
- A skądże. W samą porę. – wreszcie miałam pretekst, żeby zostawić milusińskich samych. Zamknęłam się w pokoju i zaśmiałam się pod nosem. – Załatwiłam Paricii randkę.
- Z kim? – zapytał zaskoczony Marc.
- Z Apo. Nawet nie masz zielonego pojęcia jak oni pięknie razem wyglądają.
- Lepiej od nas?
- Od nas? Jasne, że nie, ale są blisko ideału. – uśmiechnęłam się pod nosem słysząc śmiech Marc’a w słuchawce.
- A co będzie z Alexisem? Wydawało mi się, że Pat mocno mu się spodobała.
- Co? – pisnęłam. – Nie gadaj!
- Mówię poważnie. Cały czas o niej mówi, więc uznałem, że chyba go wzięło.
- Czyli okazuje się, że niepotrzebnie namieszałam?
- Dajmy Pat zdecydować. A teraz powiedz mi, moja droga, jak Ci minął dzień?
- To chyba ja o to powinnam zapytać.
- U mnie jest 6 rano, więc dzień dopiero się zaczyna.
- Aj tam. Więc… byłam w pracy, bawiłam się trochę z Niną… Marc, moje życie nie jest tak fascynujące jak Twoje. Jesteś w Chinach! Jak wrażenia?
- Na każdym kroku atakuje nas cała chmara fanów, którzy przeraźliwie krzyczą, żądają zdjęć i autografów. Dziś mamy otwarty trening, później odwiedzamy szpital dziecięcy w stolicy.
- Jestem z Was dumna, moje gwiazdeczki futbolu.
- Tęsknię za Tobą... – przerwał na moment. – Chciałbym być teraz z Tobą.
- Ja za Tobą też. Jeszcze kilka dni.
- Tylko to mnie pociesza.
- …ej lowelasie! Przestań już wisieć na telefonie! Spadamy do autokaru! – usłyszałam gdzieś w pobliżu Marc’a głos Thiago. – Pozdrów Flo!
- Dzięki, jego też pozdrów. – zaśmiałam się. – W takim razie życzę miłego dnia, a ja kładę się spać.
- Śpij dobrze. Tęsknię.
Rozłączyłam się i odłożyłam telefon na szafkę. Byłam piekielnie ciekawa jak potoczyła się rozmowa Pat z Apo. Sama nie wiedziałam komu miałabym kibicować: Alexisowi, którego ubóstwiałam od pierwszego spotkania, czy Apo, którego polubiłam dzięki wspólnej pracy. Oboje byli dla mnie w pewien sposób bliscy i nie wyobrażałam sobie, bym to ja była na miejscu Pat i musiała decydować.
Po wyjściu Apo długo zastanawiałam się nad tym czy opowiedzieć przyjaciółce o tym, co powiedział mi Marc. Aż ściskało mnie w brzuchu na samą myśl, ale miałam zacząć zachowywać się jak dorosła osoba. Łatwo mówić, gorzej zrobić.

*************************************************

Hej. No i kolejny rozdział za nami. Hm postanowiłam trochę rozruszać to opowiadanie, bo zaczynało się robić strasznie nudne. No przynajmniej takie jest moje zdanie. Hmmm jestem chora (tak, tak na umyśle to już od dawna), ale ogólnie złapałam grypę i umieram. Nie życzę nikomu, bo dawno mnie tak nie powaliło na łopatki. Jeszcze dwa tygonie do świąt. Szczerze to już wyczekuję, bo chcę się wreszcie porządnie wyspać... Pozdrawiam serdecznie wszystkich i do następnego :*