4.09.2013

Chapter 6. He makes me glow


Nie chciałam, żeby ten wieczór szybko się skończył. A raczej noc… Dochodziła dwunasta, kiedy dostałam sms od Pat. Odpisałam jej, że jestem z Marc’iem na placu zabaw. Jej wiadomość „OMG!” oznaczała więcej niż tysiąc słów.
Rozmawiało nam się na tyle swobodnie, że bez trudu opowiadałam o swoim życiu, szkole, a nawet planach na przyszłość. Nie przyszło mi nawet na myśl, żeby trzymać język za zębami, co sobie kiedyś obiecałam. Nie mogłam mu wyjawić kim był mój ojciec, bo to była moja tajemnica, którą chciałam zachować dla siebie. Nie wszystkim od razu oznajmiam, że mój ojciec jest najbogatszym Hiszpanem, ma kilka posiadłości na całym świecie, kilka firm, w tym najlepiej prosperującą Zarę, samoloty, kasyna. Po co? Nie chciałam, żeby odbierał mnie jako rozpieszczone dziecko, które wyrwało się na wakacje bez ojca. Tak właśnie to wyglądało. Zbuntowałam się, bo miałam wszystkiego za dużo: za dużo pieniędzy, miłości, opieki. Po części była to prawda, ale nie uciekłam od miłości – tego nie mogłam przyznać. Chciałam jej tak bardzo jak powietrza, a jednak nie otrzymywałam na tyle by czuć się dobrze. Oczywiście rodzice zapewnili mi najlepsze wykształcenie, ochronę, nianie, ale sami byli w ciągłych rozjazdach w przeróżnych zakątkach na Ziemi.
Ochroniarze nie odstępowali mnie na krok. W dniu ślubu mojej siostry dostali jednak wolne, by zająć się ochroną całego wesela i nie zaprzątali sobie mną głowy. To było moje wybawienie, bo mogłam dać nogę i tak też zrobiłam. Dziwiłam się jedynie, że minęły dwa dni od mojego wyjazdu, a w zasadzie już trzy i nikt do mnie nie dzwonił. Ani tata, ani mama. Coś było nie tak.
- A teraz… - chłopak podniósł się z miejsca. - …odwiozę Cię do mieszkania… wymienimy się numerami, Ty dasz mi buziaka na pożegnanie. I zgodzisz się przyjść na jutrzejszy mecz.
Zaśmiałam się z powagi jego głosu i spojrzałam na piłkarza, który uśmiechał się szeroko.
- Tak to wszystko zaplanowałeś?
- Mniej więcej tak. – złapał mnie za rękę i pomógł zeskoczyć z huśtawki. To, że trzymał mnie za dłoń i odprowadzał do samochodu uznałam za najcudowniejszy gest od chłopaka jaki kiedykolwiek doświadczyłam. Raczej nie byłam fanką związków, czy randek. Wolałam się zabawić i to z chłopakiem, którego imienia nie pamiętałam następnego ranka. Pomógł mi usiąść na miejscu pasażera i zapiął pas. Był to oczywiście pretekst, by mógł bez przeszkód skraść mi całusa. To było słodkie.
W drodze do mieszkania Sofii, Marc ciągle gadał. Denerwował się meczem, na który mnie zaprosił. Nie mogłam mu obiecać, że się zjawię, bo nie wiedziałam czy uda mi się wyrwać wcześniej z pracy.
- Mam nadzieję, że uda Wam się jutro dotrzeć na Camp Nou. – zatrzymał samochód przed kamienicą i otworzył mi drzwi. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi od samochodu, podszedł do mnie i złapał za obie ręce. – Jestem oczarowany.
Uśmiechnęłam się delikatnie i podniosłam wzrok, żeby spojrzeć mu w oczy. Widać było, że mówi prawdę i dlatego odpowiedziałam mu jedynie uśmiechem. Nie wiedziałam co mam powiedzieć, a nie chciałam palnąć czegoś głupiego.
- Mam nadzieję, że widzimy się jutro, a raczej dziś. – pocałował mnie w policzek. Weszłam do kamienicy szczerząc się jak głupia. To niewinne spotkanie było naprawdę wielkim przeżyciem, choć myślałam, że spławię go po piętnastu minutach. Spędziłam z nim ponad dwie godziny na rozmowie i doszłam do wniosku, że był naprawdę świetnym facetem. Miał wszystkie cechy, których szukałam u potencjalnego partnera: dobry, szlachetny, wyrozumiały, szarmancki. Wszystko byłoby idealne, gdyby tylko znał prawdę.
- Co tak długo? – w drzwiach wejściowych naskoczyła na mnie Pat. Była zaciekawiona… nie, to mało powiedziane. Ona umierała z ciekawości. – Zabrał Cię na plac zabaw? To takie… romantyczne!
Rzuciłam torebkę na kanapę i posłałam jej złowieszcze spojrzenie. Pociągnęłam ją za sobą do naszego pokoju, aby Sof niczego nie słyszała. Nie chciałam niepotrzebnych plotek.
- Czemu powiedziałaś, że pracuję do 22:00? Wpuściłaś ich do naszego mieszkania? Odbiło Ci? – próbowałam ściszyć ton głosu, ale brzmiało to raczej jak pisk, więc sobie darowałam i kontynuowałam już normalnie. – To nie było fair. Nie przygotowałam się psychicznie na to, że zobaczę Marc’a w drzwiach knajpy!
- Przyznaj, że Ci się to podobało. – usiadła na łóżku i zaśmiała się głośno. – Przecież Cię znam i wiem, że Ci się podoba. Czemu się wypierasz? Ułatwiłam Ci jedynie sprawę.
- A może ja nie chciałam ułatwienia? Sporo z nim gadałam i naprawdę nie wiedziałam jak mam odpowiedzieć na pytanie co u moich rodziców. Przecież gdybym powiedziała, że zwiałyśmy ze Stanów to uznałby mnie za psychicznie chorą!
- Dlatego ustaliłyśmy, że o niczym nie mówimy, tak? Myślisz, że im powiedziałam? – spojrzała na mnie zaskoczona. – Cóż… myślałam, że choć trochę mnie znasz.
- Nie o to mi chodziło, Pat. – usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem. – To był dla mnie strasznie stresujący dzień. Praca, po raz pierwszy obsługiwałam stoliki… kiedy zobaczyłam Marc’a to myślałam, że zejdę na zawał i Apo będzie musiał mnie reanimować.
- Kim jest Apo? – blondynka zmarszczyła brwi dają mi do rozumienia, że zaciekawił ją mój współpracownik.
- Barman… poznałaś go na imprezie u Sandro. – odpowiedziałam na jej pytanie.
- Nie mów, że pracujesz z tym niesamowitym ciachem! – kiwnęłam jedynie głową. – Czy to znaczy, że jak Louis mnie zatrudni to będę z nim pracować? O matko!
Zatkałam uszy, bo jej pisk był nie do zniesienia. Chciała znać każdy szczegół… nie chodziło jej oczywiście o charakter, a każdy centymetr jego „boskiego ciała”. Po chwili do pokoju wpadła Sof. Była przerażona, bo myślała że coś się stało. Kiedy zorientowała się, że jesteśmy całe i zdrowe wróciła do swojego łóżka.
- Pocałował mnie… - westchnęłam opadając na pościel.
- Marc? O mój Boże… naprawdę go wzięło! Gadałam z Alexisem i Marc naprawdę mówi tylko i wyłącznie o Tobie. Zaraz po treningu zjawili się tutaj i mieli nadzieję, że Cię zastaną. Posiedzieli chwilę, poplotkowaliśmy… dali mi bilety na mecz. Nie pamiętam z kim grają, ale Marc chciał, żebym Cię przekonała do pójścia.
- Chciał mnie namówić, ale nie jestem pewna co z pracą.
- Nie może Cię ktoś zastąpić?
- Zwariowałaś? Po dwóch dniach? Nie znam na tyle ludzi, żeby zgodzili się mnie zastąpić.
- Może ktoś da się namówić.
- Spróbuję, ale nie obiecuję. Najwyżej pójdziesz sama i wszystko mi opowiesz. – uśmiechnęłam się. Wzięłam szybki prysznic i wpakowałam się pod kołdrę. Byłam wykończona, a praca która czekała mnie następnego dnia wcale nie poprawiała mi humoru.
To co działo się przez większość dnia to był istny sajgon. Nie wiedziałam, że soboty to dni, w którym wszystkim się chce jeść, pić i na gwałt potrzebują stolika. Biegałam jak szalona, roznosiłam zamówienia, przyjmowałam kolejne. Apolinar spoglądał na mnie rozbawiony, a Louis kiwał jedynie głową z uznaniem. Razem z Lolą tworzyłyśmy całkiem niezły duet, natomiast Alicia na górze radziła sobie jak zwykle bardzo dobrze.
Koło szesnastej zdałam sobie sprawę, że nie ma najmniejszych szans, żebym wyrwała się wcześniej z tego kociołka. Napisałam sms do Pat, żeby na mnie czekała i żeby bawiła się dobrze. Chciałam się spotkać z Marc’iem, ale nie mogłam dla niego rzucać pracy. To był dopiero trzeci dzień i musiałam się dużo uczyć, a na zaufanie szefa trzeba pracować przez długi czas. Oczywiście obdarzył mnie niesamowitym uznaniem, bo zatrudnił mnie w swojej knajpie, a nie miałam przecież żadnego doświadczenia. To zawsze mnie obsługiwano, a nie ja kogoś. Kto by pomyślał, że naczelna imprezowiczka Nowego Jorku będzie roznosić zamówienia i dostawać napiwki? Gdybym usłyszała o tym kilka miesięcy temu to śmiałabym się z samej siebie.
Koło osiemnastej na kolację wpadła Sof. Zajęła stolik po mojej stronie sali i założyła zamówienie.
- Nie idziesz na mecz? – zwróciła się do mnie, kiedy przyniosłam jej szklankę soku o którą poprosiła.
- Nie, no co Ty. W weekendy jest tu jak w ulu. Nie mogę ich zostawić. – westchnęłam. – A chciałabym.
- Mam pogadać z Louisem? – zmarszczyła brwi.
- Wystarczy, że załatwiłaś mi pracę. Dam sobie radę, a na mecz pójdę kiedy indziej. – uśmiechnęłam się i wróciłam za bar. Apo robił jakieś drinki i poprosił mnie o pokrojenie pomarańczy. Pomogłam mu z czystą przyjemnością i ukradkiem obserwowałam jak nuci pod nosem „One way or another”. Uśmiech nie schodził mu z twarzy i właśnie dlatego go tak polubiłam. Był strasznie pozytywny i dzięki czemu ja również przestawałam być realistką. Na chwilę, ale zawsze to coś.
Pat była strasznie zawiedziona, że nie siedziałam z nią na trybunach i nie dopingowałam Barcelonie. Czuła się trochę samotna, ale siedziała w loży vip, więc mogła nacieszyć oczy na naszym ulubionym gatunku mężczyzn: tych w garniturach.
Pracowaliśmy do 23:00, bo jak się okazało soboty były idealnym dniem na randki i niektórzy zapominali się o której kończymy. Sof zostawiła mi samochód, więc bez problemu dostałam się do mieszkania. Patricia nie wróciła i to mnie zaintrygowało. Puściłam jej sygnałek, ale nie odzwoniła. Ciotka była bardziej doinformowała i oznajmiła mi, że siedzi u Alexisa na „posiadówie” po meczu. Kiedy zasugerowała, żebym do nich dołączyła, byłam na początku trochę sceptyczna co do tego pomysłu, ale kiedy wzięłam prysznic postanowiłam do nich dołączyć. Założyłam zielone rurki, białą bluzkę i czarną skórzaną kurtkę. Na stopy wsunęłam trampki i poprawiłam włosy. Pożyczyłam mini coopera ciotki i ruszyłam w drogę.
Tak jak powiedziała Sof, Pat siedziała z chłopakami u Alexisa. Na mój widok Chilijczyk zagwizdał i wycałował za wszystkie czasy. Przywitałam się ze wszystkimi uściskiem. Marc przywitał mnie szerokim uśmiechem i poklepał miejsce na kanapie obok siebie.
- Co tak długo do nas jechałaś? Myśleliśmy, że będziesz koło 22:00. – zwrócił się do mnie Thiago.
- Wróciłam do domu po jedenastej. Tylko się przebrałam i jestem. – odpowiedziałam. – Jaki wynik?
- Wygraliśmy! – krzyknął Alexis, który wyszedł z kuchni z dodatkowym kieliszkiem dla mnie. Nalał mi wina i usiadł z drugiej strony. Patricia grała w grę na konsoli razem z Marc’iem i piszczała co chwilę zadowolona. Czułam się zrelaksowana, a ukradkowy dotyk Bartry, który niby przypadkiem ocierał się o moją nogę, sprawiało, że na mojej twarzy pojawiał się uśmiech.
- Opowiadaj co w pracy. Bardzo zmęczona? – Alexis objął mnie ramieniem, na co zareagowałam podniesioną do góry brwią.
- Zmęczona. Marząca o łóżku, a jednak do Was przyjechałam. – piłkarz ucałował mnie w policzek, w ramach solidarności i stuknął się ze mną kieliszkiem. Mina Marc’a, który zastopował na chwilę potyczki w grze mówiła wszystko. Był rozbawiony i spoglądał na nas z zaciekawieniem. – A Ty co taki smutny? – zwróciłam się do Sergi Roberto, który siedział w fotelu z obrażoną miną.
- Dostał czerwoną kartkę i nie zagra w kolejnym meczu. – odpowiedział za niego Alexis.
- Co zrobiłeś? – spojrzałam na niego zaskoczona.
- Oj, nic… nadepnąłem na buta jakiemuś frajerowi przez przypadek, a sędzia uznał to za faul…
- Przez przypadek? – zaśmiał się pod nosem co odebrałam jako jednoznaczną odpowiedź. Chłopcy wymieniali się jakimiś taktycznymi uwagami, natomiast ja usiadłam obok pat, która nudziła się równie mocno co ja. – Zbieramy się?
- Już chcecie iść? Pracujesz jutro? – zapytał Alexis.
- Nie.
- Więc siedź i nie marudź.
- Ale jestem strasznie zmęczona. Innym razem, może jutro… a w zasadzie dziś wieczorem? Dajcie mi żyć. – uśmiechnęłam się. Chilijczyk przyjął moją propozycję i zapowiedział grubszą imprezę. Po ostatniej miałam serdecznie dość, ale w końcu uległam i powiedziałam, że przyjdę.
Przy samochodzie dołączył do nas Marc, który przytrzymał mi drzwi, abym nie weszła do środka.
- Podwieźć Cię? – zwróciłam się do niego. Patricia udawała, że nas nie obserwuje i przeglądała coś w telefonie, ale byłam święcie przekonana, że jej uszy nadrabiają pracę oczu.
- Jestem samochodem. – zamknął drzwi ku zdziwieniu Pat. – Szkoda, że Cię nie było na meczu.
- Nie mogłam się wyrwać, ale mam nadzieję, że następnym razem wreszcie zobaczę Was w akcji, bo ciągle tylko słyszę jacy to jesteście świetni i najlepsi… - nie pozwolił mi dokończyć. Złożył na moich ustach pocałunek. Kiedy ja dalej byłam w szoku on najnormalniej w świecie wrócił do domu Alexisa.
- Co to było? – zapytałam Pat, zaraz po wejściu do samochodu.
- Wow. – odrzekła blondynka, która również nie kryła zaskoczenia. Całą drogę do domu jechałyśmy w ciszy. Każda z nas chciała jakoś rozszyfrować zachowanie Marc’a, ale kiedy obie uznałyśmy, że jest zbyt późno na kombinowanie. Po trzeciej byłyśmy na mieszkaniu. Zjadłam coś na szybko, bo umierałam z głodu i położyłam się do łóżka. Czułam się zmęczona, a nie mogłam zasnąć. Wciąż miałam przed oczami sytuację, która zdarzyła się przy samochodzie na podjeździe Alexisa. Marc zachowywał się tak jakby mu zależało, a z drugiej jednak strony czasami wydawał się obojętny. Może miałam tylko takie wrażenie, bo zdaniem Pat był zadurzony po uszy. Ja również zaczynałam coś czuć. Coś dziwnego, nieprawdopodobnego, a jednak zawsze w jego obecności. Nie zakochiwałam się tak szybko, a w tym przypadku wszystkie moje zmysły wariowały i nie umiałam nad nimi zapanować. Chciałam to jednak zignorować. Udało się? Ależ skąd. 


*************************************************

Hej. Ok uznaję ten rozdział za totalnie do dupy, więc nikogo o nim nie informowałam. Jak ktoś to czyta to przepraszam. Zostało dosłownie kilka rozdziałów, bo nie będę tego ciągnąć na siłę. Przepraszam.

2 komentarze:

  1. Wchodzę, patrzę, rozdział. Jeeej. Wcale nie jest do dupy, ale wiem, że czasem sobie tak wmawiamy. Rozumiem twoje rozterki, sama takowe miewam, także spoko, ale mi naprawdę się podoba i mam nadzieję, że będziesz potem jeszcze coś pisała :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, gdzie i czy mam informować, więc może napiszę tutaj, że pojawił się nowy wpis na:
    http://project-barca.blogspot.com/2013/09/rozdzia-8-nie-tonie-bya-kwestia-poznej.html

    I szkoda, że zawieszasz tego bloga :c No nie zbyt miła wiadomość. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń