20.09.2013

Chapter 7


Obudziłam się po jedenastej. Sofia wymknęła się na spotkanie z Sandro, co równoznaczne było z szybkim numerkiem, a Patricia odsypiała nocną posiadówę u Alexisa. Nie budziłam jej, nie miałam serca. Zrobiłam sobie śniadanie, a mianowicie kanapkę z czekoladą i czarną kawę i rozsiadłam się na wygodnej kanapie przed telewizorem. Ciągle nie mogłam otrząsnąć się z pocałunku, który zaserwował mi Marc. Wyglądało na to, że się spotykamy, ale nie byliśmy jeszcze razem na poważnie. Kilka nieformalnych spotkań, kilka pocałunków… nic specjalnego. Jasne! Dla mnie to było aż za wiele, a głowa promieniowała mi z natłoku myśli.
Umyłam kubek w kuchni i wzięłam się za sprzątanie. Ciotka zostawiła po sobie trochę bałaganu, bo spieszyła się na randkę i rozrzucała wszędzie swoje rzeczy. Pozbierałam wszystko, pozamiatałam nawet podłogę i przetarłam kurze w salonie. Chciałam się jej jakoś odwdzięczyć za to, że przygarnęła nas pod swój dach, nie żądając żadnych pieniędzy.
Zastanawiał mnie fakt, że nie otrzymałam jeszcze żadnego telefonu od mamy lub taty. Wiedziałam dobrze, że zaangażowani byli całym ciałem i duszą w przygotowania weselne, ale Marta wyszła za mąż tydzień temu i mogliby się już dawno zorientować, że ich druga córka gdzieś zniknęła.
Z rozmyślań wyrwał mnie głos Patricii, która skarżyła się na ból głowy.
- Trzeba było więcej pić. – zaśmiałam się i podałam jej butelkę wody, która stała na szafce przy telewizorze. – Jak się wczoraj bawiłaś?
- Było świetnie. Następnym razem musisz ze mną iść! Ta atmosfera, która tam panowała… była nie do opisania! Pierwszy raz byłam na stadionie, a Camp Nou… powalił mnie na łopatki!
- Strasznie się cieszę, że Ci się podobało.
- Szkoda, że Cię nie było. Trochę się nudziłam i nie miałam z kim się emocjonować. – westchnęła opadając na kanapę. – Marc był zawiedziony.
- Widziałaś go przed meczem?
- Ogólnie to miałam problem z wejściem, bo ochrona stwierdziła, że moje bilety są nieważne czy coś takiego. Zadzwoniłam do Alexisa i ten wyszedł po mnie… wywołując pisk i wrzawę kibiców… zabrał mnie na chwilę do ich szatni i powiem Ci, że to był najlepszy widok jaki kiedykolwiek widziałam! Mnóstwo facetów owiniętych tylko w ręczniki, albo w bokserkach… i na mój widok wcale się nie krępowali!
- Przywykli do takich odwiedzin. Ale powiedz Ty mi… chyba nie powinnaś wchodzić przed meczem i ich rozpraszać, no nie?
- No i dlatego byłam tam tylko z minutkę, ale widoki zapamiętam na wieki wieków. – uśmiechnęła się szeroko. – Alexis dał mi przepustkę i poprosił kogoś z obsługi by mnie zaprowadzili na miejsce.
- Dobry z niego chłopak. – powiedziałam. – Ja natomiast miałam mnóstwo pracy. Do jedenastej byłam na nogach. Wiesz ile par było na randkach? Nie wiedziałam, że wszyscy uparli się na tę jedną knajpę…
- Mówiąc o randkach i randkowiczach… Marc się odzywał? – poruszała znacząco brwiami.
- Nie. Od wczoraj, a w sumie od dzisiaj nie pisał nic…
- Wystarczył soczysty buziak na dobranoc! – zaśmiała się głośno, za co spiorunowałam ją spojrzeniem. – No co? Jesteście już parą? O niczym mi nie mówisz!
- Bo nie ma o czym. Jasne? Sama nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Jak go widzę to uginają mi się kolana, ale to wszystko działa się zdecydowanie za szybko.
- Będziesz miała czas by to sobie wszystko przemyśleć, bo chłopcy jadą na mecz wyjazdowy do Chin i nie będzie ich pięć dni.
- Nie wiedziałam. A przecież widziałam się z nimi wczoraj i nic mi nie powiedzieli…
- Byli całkowicie pochłonięci wczorajszym meczem. Ja dowiedziałam się tego od Sofii, która jedzie z nimi.
Wzruszyłam jedynie ramionami i wróciłam do pracy. Otworzyłam drzwi balkonowe, by do pomieszczenia wpadło trochę świeżego powietrza i wróciłam do kuchni. Umyłam blaty i kuchenkę, a później stół. Kiedy wszystko lśniło mogłam z czystym sumieniem usiąść na kanapie obok Patricii. Sofia dołączyła do nas pół godziny później opowiadając o swoim spotkaniu z przełożonym.
- Nie sądzisz, że powinnaś to zakończyć? Przecież on nie rozwiedzie się ze swoją żoną. – powiedziałam od razu w reakcji na jej zachwalania i wzdychania nad kochankiem.
- Florence! – pisnęła Pat. – Nie bądź taka okrutna! Twoja ciocia jest szczęśliwa!
- Szczęśliwa? – powtórzyłam po niej. – Ten związek nie ma szans i musisz się z tym pogodzić. Sandro ma żonę i dzieci… spotyka się z Tobą i na pewno jest dla Ciebie dobry, ale na tym to się wszystko kończy. Kiedy się rozstajecie Ty wracasz do nas, a on do rodziny.
Sofia spoglądała na mnie oczami pełnymi łez. Miałam wrażenie, że lada moment wybuchnie głośnym szlochem, ale tak się nie stało.
- Flo, dziękuję że przypomniałaś mi w jakiej sytuacji się znajduję. Uwierz, że nie zdawałam sobie z tego sprawy. – zakpiła chrypiącym głosem. – Jadę w poniedziałek do Chin z moim pracodawcą i całą drużyną. Mamy pokoje obok siebie i dziwnym zbiegiem okoliczności będę częstszym gościem właśnie u niego.
Wstała i ostentacyjnie wyszła. Było mi głupio, ale nie chciałam dopuścić do tego by cierpiała przez tego mężczyznę. Przeprosiłam ją chwilę później, ale widziałam dobrze, że miała mnie serdecznie dość. Od zawsze byłam realistką i chciałam zarażać tym poglądem wszystkich naokoło. Niektórzy jednak starali się patrzeć na świat poprzez różowe okulary, a tego nie mogłam znieść. Byli według mnie naiwni, ale tak się podobno dzieje kiedy jest się zakochanym.
Pat była na mnie zła za to co powiedziałam ciotce. Ona również uważała, że Sof da sobie świetnie radę i skoro zależy jej na Sandro, to niech się z nim spotyka. Machnęłam ręką na jej słowa. Ja tylko chciałam żeby wszyscy byli szczęśliwi.

Wieczorem przyjechał po nas Marc. Przygotowałam się na szczęście wystarczająco wcześniej, by nie otworzyć mu drzwi w szlafroku. Założyłam beżową rozkloszowaną sukienkę na ramiączkach i pudrowe szpilki. Włosy upięłam w niesfornego koczka i z makijażem pomogła mi ciotka. Nadal była na mnie obrażona, ale nie potrafiła mi odmówić przysługi. Patricia założyła miętową obcisłą sukienkę i beżowe szpilki. Wyglądała jak milion dolarów i doskonale sobie zdawała z tego sprawę.
Miałam wrażenie, że Marc był jakiś dziwny. Może to tylko moje dziwne urojenia, ale przywitał mnie buziakiem w policzek i markotnym wyrazem twarzy. Miał na sobie czarną koszulę wpuszczoną w drogie dżinsy i wywiniętą w rękawach do łokci i granatowe trampki. Oczywiście wyglądał zabójczo, ale on zawsze tak wyglądał. Nie było okazji kiedy mogłabym stwierdzić z czystym sumieniem, że przydałby mu się stylista albo co najmniej zmiana butiku. Zawsze wyglądał perfekcyjnie.
- Co tam, Sof? – brunet zwrócił się do ciotki, która obserwowała bacznie jak Patricia poprawia makijaż, który ona jej zrobiła kilka minut wcześniej.
- Wszystko w porządku. – posłała mu szeroki uśmiech. – Podekscytowany wyjazdem do Chin? Bo ja nie mogę się wprost doczekać!
- No właśnie nie za bardzo. Wolałbym zostać w Barcelonie. – posłał mi krótkie spojrzenie.
- A, no tak. – pokiwała jedynie głową ciocia. – Pięć dni szybko zleci i będziemy z powrotem w szarej barcelońskiej rzeczywistości.
Wymieniłam się z nią spojrzeniem i ponagliłam Patricię, która guzdrała się i biegała tam i z powrotem. Zeszliśmy po schodach przed kamienicę i wsiedliśmy do samochodu Marc’a. Blondynka zajęła miejsce z tyłu co było jej ingerencją w sytuację pomiędzy mną, a piłkarzem. Przez całą drogę milczeliśmy i słuchaliśmy piosenek, które akurat leciały w radio.
Jak się okazało impreza miała odbyć się w jego domu, więc pewnie dlatego był taki zestresowany. Na miejscu porządku pilnował niezawodny Alexis i Sergi Roberto. Reszta była już w szampańskich nastrojach. Alkohol oczywiście lał się strumieniami, ale mnie bardziej interesowało zwiedzanie domu Marc’a niż zabawa. Sam właściciel postanowił mnie po nim oprowadzić.
Wyszliśmy po krętych schodach na górę i wreszcie poczułam jego usta na moich. Czekałam na to przez cały dzień! Niby wszyscy wiedzieli, że ja i Marc ze sobą „kręcimy”, ale nie chciałam się całować przy nich. Czułabym się zawstydzona, bo nie przywykłam do publicznego okazywania czułości.
Marc pokazał mi swoją sypialnię, którą okupywał mały piesek leżący na jego łóżku. Okazało się, że to Nina, suczka, którą zamknął przed Thiago. Podobno piłkarz zamęcza ją na śmierć przy każdej okazji, a psinka nie lubi imprez. Zdecydowanie lubi leżeć na łóżku swojego właściciela i uciąć sobie drzemkę. Rozpieszczony pies? To mało powiedziane.
Na ścianie wisiały duże obrany, mnóstwo zdjęć i ramek, które harmonijnie ze sobą współgrały. Wytłumaczył mi, że jego mama zajmuje się dekoracją wnętrz i zajęła się jego domem osobiście, co wcale mnie nie zdziwiło.
- Kiedy wylatujecie do Chin? – zapytałam oglądając zdjęcia jego rodziny, które stały w ramkach na ozdobnej komodzie z drugiej strony pokoju.
- W poniedziałek rano. – objął mnie od tyłu i pocałował w szyję. – Miałem plany na ten tydzień, chciałem Cię zabrać za miasto, trochę pozwiedzać… Sandro wymyślił mecz i musimy lecieć.
Odwróciłam się do niego przodem i oparłam o komodę za mną. Uśmiechnęłam się i złapałam go ręką za szyję. Marc złożył na moich ustach długi pocałunek.
- Nadrobimy wszystko po Twoim powrocie. – uśmiechnął się delikatnie i dotknął nosem mój policzek. Wszystko było takie nierealne. Planowałam z nim przyszłość, a wiedziałam dobrze, że w obecnej sytuacji najlepszym rozwiązaniem byłoby życie chwilą. Byłam przekonana, że nic nie trwa wiecznie i wkrótce sielanka może przerodzić się w koszmar. Tak się właśnie wychowałam, na wzlotach i upadkach rodziców, ich firm. Myślenie, że jestem panem wszechświata było po prostu śmieszne. Im prędzej zrozumiałam, że świat nie powstał tylko i wyłącznie dla mnie, tym byłam zdrowsza.
Czas, który spędziłam w pokoju z Marc’iem na rozmowie był dosyć podejrzany dla Patricii, która weszła do jego pokoju bez pukania. Obstawiała, że zastanie nas w niezręcznej sytuacji, więc na wszelki wypadek zasłoniła oczy dłonią.
- Przepraszam… - było jej głupi, kiedy zdała sobie sprawę, że Marc siedzi na łóżku, a ja na fotelu z drugiej strony pokoju. – Dzwoniła Sofia. – zwróciła się do mnie. – Mówi, że to coś ważnego.
- Stało się coś? – podniosłam się momentalnie z miejsca. – Coś z nią?
- Nie, nie. Ustaliłam jedynie, że ciotka jest cała i zdrowa. Chodzi raczej o nas. – wymieniłyśmy się znaczącymi spojrzeniami.
- Dobra to jedziemy. – zadecydowałam z marszu.
- Podwieźć Was? – zwrócił się do mnie Marc, łapiąc mnie za rękę w drzwiach.
- Złapiemy taksówkę, a Ty pilnuj, żeby nie roznieśli Ci domu. – uśmiechnęłam się. Brunet dopilnował byśmy wsiadły do taksówki i wrócił z powrotem do domu.

Przez całą drogę powrotną byłam podenerwowana i nie wiedziałam czego mogę się spodziewać. Dziwny telefon Sof, który Pat oceniła na zaskakująco przerażający i powiewający grozą.
Wbiegłam po schodach do mieszkania ciotki i ujrzałam w salonie znajomą mi postać.
- Tata?! – krzyknęłam ledwo łapiąc wdech. Siedział na kanapie, wyglądał jak zawsze, w idealnym garniturze, z doskonałą fryzurą i wyrachowaniem. Jego mina zdradzała jednak wszystko.
- Witam, Florence. – zaraz za mną do salonu wbiegła Pat, która na widok mojego ojca zaklęła pod nosem dając upust swojemu zdziwieniu. – Ciebie również dobrze widzieć, Patricio.
Usiadłyśmy naprzeciwko niego i z minami wyrażającymi więcej niż tysiąc słów czekałyśmy na to, aż zacznie na nas krzyczeć.
- Gdyby nie fakt, że wszyscy zajęci byliśmy organizacją ślubu Twojej siostry, to Twój wybryk potraktowany byłby jak zwykle. Ochrona sprowadziłaby Cię z lotniska, dostałabyś szlaban i po kłopocie. Jednak tym razem niewystarczająco Cię upilnowaliśmy i na chwilę spuściliśmy z Ciebie oko. Miałaś szansę, wykorzystałaś ją, gratuluję.
- Ale tato…
- Nie przerywaj mi jak mówię. – skarcił mnie wzrokiem. – Pobawiłaś się w niezależność i chyba wyszło Ci to uszami. Byłem w Twojej pracy i widziałem w jakich warunkach musiałaś pracować. Jestem pełen podziwu, bo w Stanach nawet nie weszłabyś do takiej knajpy na kawę.
- Amancio, daj im spokój. Są młode i chciały się wyszaleć. – wtrąciła się Sofia, która wreszcie wyszła z kuchni.
- Ty też mi nie przerywaj! – wrzasnął. – Nie obchodzi mnie ile masz lat, zawsze będę czuwać nad Twoim bezpieczeństwem. Opłaciłem Ci najlepszą szkołę w Stanach, którą rzuciłaś dla spontanicznego wyjazdu do Hiszpanii i po co? Ja się pytam po co? Dla tego piłkarza? To nie Twoja liga i lepiej o nim szybko zapomnij, bo więcej się z nim nie zobaczysz.
Spojrzałam na niego zaskoczona, później na Patricię, która siedziała z szeroko otworzonymi ustami, a potem na Sof. Dobrze wiedziała, że prędzej czy później do tego dojdzie.
- Masz godzinę, żeby się spakować. O 23:00 wylatujemy do domu. – zarządził.
- Ale tato?! – krzyknęłam wstając z miejsca.
- Chyba wyjątkowo jasno się wyraziłem. Pakuj się!
Krzyknęłam, że go nienawidzę, ale moje słowa jakoś specjalnie nie wywołały u niego wielkiego zainteresowania.
- A i żeby było jasne. Rozmawiałem z rodzicami Patricii. Ty też z nami lecisz. – zwrócił się do blondynki, która nadal nie mogła otrząsnąć się z wizyty mojego ojca.
Byłam wściekła. Czułam się jak więzień, którego złapano na ucieczce i z powrotem wsadzono do więzienia. Byłam dorosła, a traktowano mnie jak małe dziecko. Chciałam wreszcie poczuć się wolna i żyć bezstresowo. Miałam okazję przez jeden krótki tydzień. Znalazłam pracę, przyjaciół, Marc’a. Wszystko legło w gruzach i nie zapowiadało się, aby miało to się kiedyś odbudować. Nie z moim ojcem. A raczej dyktatorem.



*************************************************

Hej. Napisałam coś, bo nie chciałam urywać tej historii w nieokreślonym punkcie. Teraz jest już wiadome, że Florence wraca do domu, a jeżeli zdecyduję się na kontynuację to nie będę musiała nikogo wskrzeszać czy coś ;) Oczywiście myślę, że tutaj wrócę z nowymi rozdziałami, ale nie mam ich jeszcze napisanych, bo miałam wielkie zamieszanie. Zdałam poprawkę i jestem na drugim roku ;) Jeszcze tydzień wakacji i znów bieganina na zajęcia. Ok jakby były jakieś błędy to przepraszam, ale nie czytałam tego dwa razy. Po prostu pisałam i tak jakoś wyszło.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i do napisania!

9.09.2013

Zawias

Hej. No i stało się. Wiedziałam, że prędzej czy później będę zmuszona zawiesić to opowiadanie, bo najnormalniej na świecie wyczerpały mi się jakiekolwiek pomysły. Nie wiem czy będę je kontynuować... nie mogę dać na to żadnej gwarancji. Jeżeli pojawi się tutaj kolejna notka to z pewnością pierwsi się o tym dowiecie - a przynajmniej Ci, którzy są przeze mnie informowani. Przepraszam, że tak wyszło, ale na brak weny nie ma rady.
Do napisania!


4.09.2013

Chapter 6. He makes me glow


Nie chciałam, żeby ten wieczór szybko się skończył. A raczej noc… Dochodziła dwunasta, kiedy dostałam sms od Pat. Odpisałam jej, że jestem z Marc’iem na placu zabaw. Jej wiadomość „OMG!” oznaczała więcej niż tysiąc słów.
Rozmawiało nam się na tyle swobodnie, że bez trudu opowiadałam o swoim życiu, szkole, a nawet planach na przyszłość. Nie przyszło mi nawet na myśl, żeby trzymać język za zębami, co sobie kiedyś obiecałam. Nie mogłam mu wyjawić kim był mój ojciec, bo to była moja tajemnica, którą chciałam zachować dla siebie. Nie wszystkim od razu oznajmiam, że mój ojciec jest najbogatszym Hiszpanem, ma kilka posiadłości na całym świecie, kilka firm, w tym najlepiej prosperującą Zarę, samoloty, kasyna. Po co? Nie chciałam, żeby odbierał mnie jako rozpieszczone dziecko, które wyrwało się na wakacje bez ojca. Tak właśnie to wyglądało. Zbuntowałam się, bo miałam wszystkiego za dużo: za dużo pieniędzy, miłości, opieki. Po części była to prawda, ale nie uciekłam od miłości – tego nie mogłam przyznać. Chciałam jej tak bardzo jak powietrza, a jednak nie otrzymywałam na tyle by czuć się dobrze. Oczywiście rodzice zapewnili mi najlepsze wykształcenie, ochronę, nianie, ale sami byli w ciągłych rozjazdach w przeróżnych zakątkach na Ziemi.
Ochroniarze nie odstępowali mnie na krok. W dniu ślubu mojej siostry dostali jednak wolne, by zająć się ochroną całego wesela i nie zaprzątali sobie mną głowy. To było moje wybawienie, bo mogłam dać nogę i tak też zrobiłam. Dziwiłam się jedynie, że minęły dwa dni od mojego wyjazdu, a w zasadzie już trzy i nikt do mnie nie dzwonił. Ani tata, ani mama. Coś było nie tak.
- A teraz… - chłopak podniósł się z miejsca. - …odwiozę Cię do mieszkania… wymienimy się numerami, Ty dasz mi buziaka na pożegnanie. I zgodzisz się przyjść na jutrzejszy mecz.
Zaśmiałam się z powagi jego głosu i spojrzałam na piłkarza, który uśmiechał się szeroko.
- Tak to wszystko zaplanowałeś?
- Mniej więcej tak. – złapał mnie za rękę i pomógł zeskoczyć z huśtawki. To, że trzymał mnie za dłoń i odprowadzał do samochodu uznałam za najcudowniejszy gest od chłopaka jaki kiedykolwiek doświadczyłam. Raczej nie byłam fanką związków, czy randek. Wolałam się zabawić i to z chłopakiem, którego imienia nie pamiętałam następnego ranka. Pomógł mi usiąść na miejscu pasażera i zapiął pas. Był to oczywiście pretekst, by mógł bez przeszkód skraść mi całusa. To było słodkie.
W drodze do mieszkania Sofii, Marc ciągle gadał. Denerwował się meczem, na który mnie zaprosił. Nie mogłam mu obiecać, że się zjawię, bo nie wiedziałam czy uda mi się wyrwać wcześniej z pracy.
- Mam nadzieję, że uda Wam się jutro dotrzeć na Camp Nou. – zatrzymał samochód przed kamienicą i otworzył mi drzwi. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi od samochodu, podszedł do mnie i złapał za obie ręce. – Jestem oczarowany.
Uśmiechnęłam się delikatnie i podniosłam wzrok, żeby spojrzeć mu w oczy. Widać było, że mówi prawdę i dlatego odpowiedziałam mu jedynie uśmiechem. Nie wiedziałam co mam powiedzieć, a nie chciałam palnąć czegoś głupiego.
- Mam nadzieję, że widzimy się jutro, a raczej dziś. – pocałował mnie w policzek. Weszłam do kamienicy szczerząc się jak głupia. To niewinne spotkanie było naprawdę wielkim przeżyciem, choć myślałam, że spławię go po piętnastu minutach. Spędziłam z nim ponad dwie godziny na rozmowie i doszłam do wniosku, że był naprawdę świetnym facetem. Miał wszystkie cechy, których szukałam u potencjalnego partnera: dobry, szlachetny, wyrozumiały, szarmancki. Wszystko byłoby idealne, gdyby tylko znał prawdę.
- Co tak długo? – w drzwiach wejściowych naskoczyła na mnie Pat. Była zaciekawiona… nie, to mało powiedziane. Ona umierała z ciekawości. – Zabrał Cię na plac zabaw? To takie… romantyczne!
Rzuciłam torebkę na kanapę i posłałam jej złowieszcze spojrzenie. Pociągnęłam ją za sobą do naszego pokoju, aby Sof niczego nie słyszała. Nie chciałam niepotrzebnych plotek.
- Czemu powiedziałaś, że pracuję do 22:00? Wpuściłaś ich do naszego mieszkania? Odbiło Ci? – próbowałam ściszyć ton głosu, ale brzmiało to raczej jak pisk, więc sobie darowałam i kontynuowałam już normalnie. – To nie było fair. Nie przygotowałam się psychicznie na to, że zobaczę Marc’a w drzwiach knajpy!
- Przyznaj, że Ci się to podobało. – usiadła na łóżku i zaśmiała się głośno. – Przecież Cię znam i wiem, że Ci się podoba. Czemu się wypierasz? Ułatwiłam Ci jedynie sprawę.
- A może ja nie chciałam ułatwienia? Sporo z nim gadałam i naprawdę nie wiedziałam jak mam odpowiedzieć na pytanie co u moich rodziców. Przecież gdybym powiedziała, że zwiałyśmy ze Stanów to uznałby mnie za psychicznie chorą!
- Dlatego ustaliłyśmy, że o niczym nie mówimy, tak? Myślisz, że im powiedziałam? – spojrzała na mnie zaskoczona. – Cóż… myślałam, że choć trochę mnie znasz.
- Nie o to mi chodziło, Pat. – usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem. – To był dla mnie strasznie stresujący dzień. Praca, po raz pierwszy obsługiwałam stoliki… kiedy zobaczyłam Marc’a to myślałam, że zejdę na zawał i Apo będzie musiał mnie reanimować.
- Kim jest Apo? – blondynka zmarszczyła brwi dają mi do rozumienia, że zaciekawił ją mój współpracownik.
- Barman… poznałaś go na imprezie u Sandro. – odpowiedziałam na jej pytanie.
- Nie mów, że pracujesz z tym niesamowitym ciachem! – kiwnęłam jedynie głową. – Czy to znaczy, że jak Louis mnie zatrudni to będę z nim pracować? O matko!
Zatkałam uszy, bo jej pisk był nie do zniesienia. Chciała znać każdy szczegół… nie chodziło jej oczywiście o charakter, a każdy centymetr jego „boskiego ciała”. Po chwili do pokoju wpadła Sof. Była przerażona, bo myślała że coś się stało. Kiedy zorientowała się, że jesteśmy całe i zdrowe wróciła do swojego łóżka.
- Pocałował mnie… - westchnęłam opadając na pościel.
- Marc? O mój Boże… naprawdę go wzięło! Gadałam z Alexisem i Marc naprawdę mówi tylko i wyłącznie o Tobie. Zaraz po treningu zjawili się tutaj i mieli nadzieję, że Cię zastaną. Posiedzieli chwilę, poplotkowaliśmy… dali mi bilety na mecz. Nie pamiętam z kim grają, ale Marc chciał, żebym Cię przekonała do pójścia.
- Chciał mnie namówić, ale nie jestem pewna co z pracą.
- Nie może Cię ktoś zastąpić?
- Zwariowałaś? Po dwóch dniach? Nie znam na tyle ludzi, żeby zgodzili się mnie zastąpić.
- Może ktoś da się namówić.
- Spróbuję, ale nie obiecuję. Najwyżej pójdziesz sama i wszystko mi opowiesz. – uśmiechnęłam się. Wzięłam szybki prysznic i wpakowałam się pod kołdrę. Byłam wykończona, a praca która czekała mnie następnego dnia wcale nie poprawiała mi humoru.
To co działo się przez większość dnia to był istny sajgon. Nie wiedziałam, że soboty to dni, w którym wszystkim się chce jeść, pić i na gwałt potrzebują stolika. Biegałam jak szalona, roznosiłam zamówienia, przyjmowałam kolejne. Apolinar spoglądał na mnie rozbawiony, a Louis kiwał jedynie głową z uznaniem. Razem z Lolą tworzyłyśmy całkiem niezły duet, natomiast Alicia na górze radziła sobie jak zwykle bardzo dobrze.
Koło szesnastej zdałam sobie sprawę, że nie ma najmniejszych szans, żebym wyrwała się wcześniej z tego kociołka. Napisałam sms do Pat, żeby na mnie czekała i żeby bawiła się dobrze. Chciałam się spotkać z Marc’iem, ale nie mogłam dla niego rzucać pracy. To był dopiero trzeci dzień i musiałam się dużo uczyć, a na zaufanie szefa trzeba pracować przez długi czas. Oczywiście obdarzył mnie niesamowitym uznaniem, bo zatrudnił mnie w swojej knajpie, a nie miałam przecież żadnego doświadczenia. To zawsze mnie obsługiwano, a nie ja kogoś. Kto by pomyślał, że naczelna imprezowiczka Nowego Jorku będzie roznosić zamówienia i dostawać napiwki? Gdybym usłyszała o tym kilka miesięcy temu to śmiałabym się z samej siebie.
Koło osiemnastej na kolację wpadła Sof. Zajęła stolik po mojej stronie sali i założyła zamówienie.
- Nie idziesz na mecz? – zwróciła się do mnie, kiedy przyniosłam jej szklankę soku o którą poprosiła.
- Nie, no co Ty. W weekendy jest tu jak w ulu. Nie mogę ich zostawić. – westchnęłam. – A chciałabym.
- Mam pogadać z Louisem? – zmarszczyła brwi.
- Wystarczy, że załatwiłaś mi pracę. Dam sobie radę, a na mecz pójdę kiedy indziej. – uśmiechnęłam się i wróciłam za bar. Apo robił jakieś drinki i poprosił mnie o pokrojenie pomarańczy. Pomogłam mu z czystą przyjemnością i ukradkiem obserwowałam jak nuci pod nosem „One way or another”. Uśmiech nie schodził mu z twarzy i właśnie dlatego go tak polubiłam. Był strasznie pozytywny i dzięki czemu ja również przestawałam być realistką. Na chwilę, ale zawsze to coś.
Pat była strasznie zawiedziona, że nie siedziałam z nią na trybunach i nie dopingowałam Barcelonie. Czuła się trochę samotna, ale siedziała w loży vip, więc mogła nacieszyć oczy na naszym ulubionym gatunku mężczyzn: tych w garniturach.
Pracowaliśmy do 23:00, bo jak się okazało soboty były idealnym dniem na randki i niektórzy zapominali się o której kończymy. Sof zostawiła mi samochód, więc bez problemu dostałam się do mieszkania. Patricia nie wróciła i to mnie zaintrygowało. Puściłam jej sygnałek, ale nie odzwoniła. Ciotka była bardziej doinformowała i oznajmiła mi, że siedzi u Alexisa na „posiadówie” po meczu. Kiedy zasugerowała, żebym do nich dołączyła, byłam na początku trochę sceptyczna co do tego pomysłu, ale kiedy wzięłam prysznic postanowiłam do nich dołączyć. Założyłam zielone rurki, białą bluzkę i czarną skórzaną kurtkę. Na stopy wsunęłam trampki i poprawiłam włosy. Pożyczyłam mini coopera ciotki i ruszyłam w drogę.
Tak jak powiedziała Sof, Pat siedziała z chłopakami u Alexisa. Na mój widok Chilijczyk zagwizdał i wycałował za wszystkie czasy. Przywitałam się ze wszystkimi uściskiem. Marc przywitał mnie szerokim uśmiechem i poklepał miejsce na kanapie obok siebie.
- Co tak długo do nas jechałaś? Myśleliśmy, że będziesz koło 22:00. – zwrócił się do mnie Thiago.
- Wróciłam do domu po jedenastej. Tylko się przebrałam i jestem. – odpowiedziałam. – Jaki wynik?
- Wygraliśmy! – krzyknął Alexis, który wyszedł z kuchni z dodatkowym kieliszkiem dla mnie. Nalał mi wina i usiadł z drugiej strony. Patricia grała w grę na konsoli razem z Marc’iem i piszczała co chwilę zadowolona. Czułam się zrelaksowana, a ukradkowy dotyk Bartry, który niby przypadkiem ocierał się o moją nogę, sprawiało, że na mojej twarzy pojawiał się uśmiech.
- Opowiadaj co w pracy. Bardzo zmęczona? – Alexis objął mnie ramieniem, na co zareagowałam podniesioną do góry brwią.
- Zmęczona. Marząca o łóżku, a jednak do Was przyjechałam. – piłkarz ucałował mnie w policzek, w ramach solidarności i stuknął się ze mną kieliszkiem. Mina Marc’a, który zastopował na chwilę potyczki w grze mówiła wszystko. Był rozbawiony i spoglądał na nas z zaciekawieniem. – A Ty co taki smutny? – zwróciłam się do Sergi Roberto, który siedział w fotelu z obrażoną miną.
- Dostał czerwoną kartkę i nie zagra w kolejnym meczu. – odpowiedział za niego Alexis.
- Co zrobiłeś? – spojrzałam na niego zaskoczona.
- Oj, nic… nadepnąłem na buta jakiemuś frajerowi przez przypadek, a sędzia uznał to za faul…
- Przez przypadek? – zaśmiał się pod nosem co odebrałam jako jednoznaczną odpowiedź. Chłopcy wymieniali się jakimiś taktycznymi uwagami, natomiast ja usiadłam obok pat, która nudziła się równie mocno co ja. – Zbieramy się?
- Już chcecie iść? Pracujesz jutro? – zapytał Alexis.
- Nie.
- Więc siedź i nie marudź.
- Ale jestem strasznie zmęczona. Innym razem, może jutro… a w zasadzie dziś wieczorem? Dajcie mi żyć. – uśmiechnęłam się. Chilijczyk przyjął moją propozycję i zapowiedział grubszą imprezę. Po ostatniej miałam serdecznie dość, ale w końcu uległam i powiedziałam, że przyjdę.
Przy samochodzie dołączył do nas Marc, który przytrzymał mi drzwi, abym nie weszła do środka.
- Podwieźć Cię? – zwróciłam się do niego. Patricia udawała, że nas nie obserwuje i przeglądała coś w telefonie, ale byłam święcie przekonana, że jej uszy nadrabiają pracę oczu.
- Jestem samochodem. – zamknął drzwi ku zdziwieniu Pat. – Szkoda, że Cię nie było na meczu.
- Nie mogłam się wyrwać, ale mam nadzieję, że następnym razem wreszcie zobaczę Was w akcji, bo ciągle tylko słyszę jacy to jesteście świetni i najlepsi… - nie pozwolił mi dokończyć. Złożył na moich ustach pocałunek. Kiedy ja dalej byłam w szoku on najnormalniej w świecie wrócił do domu Alexisa.
- Co to było? – zapytałam Pat, zaraz po wejściu do samochodu.
- Wow. – odrzekła blondynka, która również nie kryła zaskoczenia. Całą drogę do domu jechałyśmy w ciszy. Każda z nas chciała jakoś rozszyfrować zachowanie Marc’a, ale kiedy obie uznałyśmy, że jest zbyt późno na kombinowanie. Po trzeciej byłyśmy na mieszkaniu. Zjadłam coś na szybko, bo umierałam z głodu i położyłam się do łóżka. Czułam się zmęczona, a nie mogłam zasnąć. Wciąż miałam przed oczami sytuację, która zdarzyła się przy samochodzie na podjeździe Alexisa. Marc zachowywał się tak jakby mu zależało, a z drugiej jednak strony czasami wydawał się obojętny. Może miałam tylko takie wrażenie, bo zdaniem Pat był zadurzony po uszy. Ja również zaczynałam coś czuć. Coś dziwnego, nieprawdopodobnego, a jednak zawsze w jego obecności. Nie zakochiwałam się tak szybko, a w tym przypadku wszystkie moje zmysły wariowały i nie umiałam nad nimi zapanować. Chciałam to jednak zignorować. Udało się? Ależ skąd. 


*************************************************

Hej. Ok uznaję ten rozdział za totalnie do dupy, więc nikogo o nim nie informowałam. Jak ktoś to czyta to przepraszam. Zostało dosłownie kilka rozdziałów, bo nie będę tego ciągnąć na siłę. Przepraszam.