To
niewiarygodne jak czas szybko płynie. Nim się spostrzegłam świętowaliśmy Boże
Narodzenie, później Wielkanoc i zaczynały się kolejne wakacje. Wróciłam do
pracy w knajpie Louis’a, ponieważ najbardziej na świecie ceniłam sobie
niezależność. Nie chciałam żyć na garnuszku rodziców do końca swojego życia, a
oni chyba mieli wrażenie, że tak właśnie będzie. I że będę im posłuszna.
Wolałam mieć swoje pieniądze i zdanie.
Rodzice
rozwiedli się przed Bożym Narodzeniem. Czas spędzaliśmy wspólnie, ponieważ
sprawa była na tyle świeża, że stare przyzwyczajenia wzięły górę. Marta
urodziła prześlicznego synka, którego nazwała Matteo, na cześć naszego dziadka.
Patricia
wróciła na stałe do Barcelony. Nie mogła żyć bez Alexis’a, w co nie mogłam tak
szybko uwierzyć, ale jeszcze bardziej byłam w szoku, kiedy dowiedziałam się, że
spodziewają się dziecka. Owoc ich miłości miał być odpowiedzią na odwiedziny
Chilijczyka w Stanach Zjednoczonych, kiedy Pat zajmowała się swoją matką. Cieszyłam
się ich szczęściem. Alexis wprost skakał ze szczęścia. Dobrze wiedziałam, że
będzie najlepszym ojcem pod słońcem.
Moja relacja z
Marc’iem układała się przeróżnie. Raz skakaliśmy sobie do gardła, raz
umieraliśmy z miłości, ale to chyba normalna rzecz w każdym związku.
Układaliśmy sobie plany na przyszłość. Chcieliśmy być razem i to było
najważniejsze. Byliśmy razem ponad rok, ale nie zakładaliśmy, że musimy szybko
zmienić swój stan cywilny. Było nam razem dobrze i nie chcieliśmy tego
zmieniać. Więc jakież było moje zaskoczenie, kiedy pewnego zimowego wieczoru
Marc ukląkł na kolano i poprosił mnie o rękę. Zgodziłam się bez zawahania. Nie
ustaliliśmy daty ślubu, o którą wypytywali rodzice, i daliśmy sobie pół roku na
jakiekolwiek planowanie.
Kontuzja
została wyleczona, mimo iż czasami odczuwałam dyskomfort. Mogłam swobodnie się
poruszać, bez pomocy innych, a to była kolosalna różnica i progress. Praca w
knajpie dawała mi satysfakcję, ponieważ odnalazłam tam przyjaciół i pracowało
mi się z nimi naprawdę świetnie.
Wyczekiwałam każdego dnia z utęsknieniem. Byłam szczęśliwa i nie chciałam niczego więcej zmieniać. Najlepszą decyzją jaką podjęłam był wyjazd do Barcelony. To właśnie tam odnalazłam swoje miejsce na ziemi, miłość i prawdziwych przyjaciół. Czego potrzeba więcej do szczęścia?
*******************************************
Sama nie spodziewałam
się takiego obrotu sprawy, że zakończę to opowiadanie w takim momencie, ale nie
miałam już siły i pomysłów. Nie mówię „nie”, że nie wrócę itp., ale nie
zakładam powrotu jakoś bardzo szybko. Chciałabym dokończyć to co zaczęłam i
będę dążyć do tego, by tak się stało. Przepraszam, że to takie niespodziewane,
ale mam nadzieję, że zrozumiecie. Tymczasem zapraszam na mój drugi blog, gdzie
można mnie częściej spotkać. Pozdrawiam wszystkich :-)